niezłe wariactwo. psychodeliczny miks z potężnym dmt.
detale
Orfeusz: około 270 ug 1p-LSD (lub ?ug white LSD 98%), 35 Łysiczek lancetowatych, jakieś 2g ziółka, z 1g amfetaminy, dużo browarów i jakieś 50mg DMT
raporty panszaman
- Don Mescalito - najlepszy tatuażysta w mieście.
- Istotyto.
- Wielki Kreator.
- Randka z Changą. Przyrodniczy film nD o życiu.
- Niezłe wariactwo. Psychodeliczny miks z potężnym DMT.
- Miłe spotkanie z duchem Łysic.
- LSD w krysztale.
- Wigilijny szał popigulonego Misia.
- Największy bad trip starego kwasiarza.
- Generator Chmur.
niezłe wariactwo. psychodeliczny miks z potężnym dmt.
podobne
Witam. Obawiam się, że może być chaotycznie, bo dużo wszystkiego i pisane zaraz po wymyśleniu całej historii (to znaczy na następny dzień po czterech godzinach snu). Także tego... Zapraszam do lektury.
Grubo. W piątek zarzuciłem 3/4 kwasa. Razem ze mną byli Antoni i Krzesimir. Antoni zarzucił resztę mojego papierka (1/4), a Krzesimir połóweczkę. Było bardzo intensywnie. Unosiliśmy się raz na mojej fali, raz na fali Antoniego. Zrobił mi się niezły rozpierdol umysłowy, spowodowany również jaraną gandzią, ale i wypitym alkoholem (parę piw i burbon). Skończyło się tak, że zwróciłem zawartość żołądka prosto do porcelanowej muszli. Na jednej z fal poczułem się strasznie malutki przy Antonim. Zrobiło mi się bardzo smutno... Poszedłem do domu spać i nawet udało mi się zasnąć szybciutko, pomimo buzującego alkoholu.
Obudziłem się rano przygnębiony. Złapałem za telefon i napisałem list. (Wstawię go tu, jak go skończę). Płakałem pisząc go. Ogarnąłem się i zszedłem na gralnie w celu konsumpcji papierka. Gdy szedłem zadzwonił Orfeusz, z którym byłem ustawiony na tripa. Powiedział, że ma jeszcze 2 godziny pracy i przyjeżdża do mnie. Był bardzo napalony na latanie. Jako, że byłem bardzo wypłukany z energii (przez ten tydzień bardzo sobie folgowałem, więc nie odbudowałem many), stwierdziłem, że siłę na podróż musi przynieść on. Wrzuciłem papier.
Zadzwoniłem do Antoniego, który akurat był w pobliżu i razem poszliśmy popatrzeć, jak znajomi graficiarze malują most. Nawet jakoś ten papier się przebił i całkiem ładnie widziałem. Spotkaliśmy tam między innymi Bąka. Wszyscy zaczęli się zbierać i zostałem sam z Bąkiem. Byłem tak głodny, że musiałem coś zjeść. No to pizza. Zamówiona na gralnie. Czekając na placka przywitaliśmy Orfeusza, który przyniósł arsenał browarów. Zostało mi tylko półtora kwasa, więc wrzuciliśmy z Orfeuszem po 3/4. Bąku siedział z nami i wymienialiśmy się energią. W pewnym momencie Orfeusz zapytał Bąka ile nam zabrał kwasa, a on na to, że 6/10. Skubaniec, widziałeś go? Zapytał mnie brat. Gdy Bąku poszedł pojeździć sobie na rowerze zaczęliśmy pływanie. Czyli standardowo - patrzymy się sobie w oczy, łącząc umysły w jeden i kierunkując spojrzenie, przeglądamy te wszystkie rasy kosmickie. Głównie postacie ze Star Treka, ale nie tylko. Nawet przyjemne pływanko. Powiedziałem Orfeuszowi, że moim zdaniem na tych papierkach w ogóle nie ma LSD. To jest czyjś pot. Pot kogoś, kto potrafi osiągać taki stan umysłu na zawołanie. Hehe. Taki dotyk jakiegoś wielkiego kogoś. Orfeusz powiedział, że dzisiaj wrzucimy wszystko (a mieliśmy jeszcze 70 ususzonych Łysic, DMT, Gandzię i przyniesioną przez brata amfetaminę). Hahaha nie no co Ty! Nie dzisiaj - zarzekałem się - nie mam energii.
Oczywiście dosyć szybko zapaliliśmy marihuaninę. Słabo coś... Dobra, dorzucimy te grzybki. Podzieliliśmy łysicowaty susz na pół i zjedliśmy. (Czyli coś koło po 35 sztuk na łeb). Czuliśmy, jak wypuszczają soki. Coraz więcej i więcej. Będzie moc, będzie moc... Podbiły kwaska i poczułem, jak łatwo mogę operować oczami. Oprócz rozjeżdżania sobie nimi w dowolny sposób mogłem wybrać ilość wpuszczanego światła, kalibrując wielkość źrenic. Przyjemne uczucie - mieć całkowitą kontrolę na oczami. Pobawiłem się chwilę nimi, jak obiektywami, zwężając, przesuwając i patrząc gdziebądź. Dzisiaj można wszystko! Przylecieli szaraki i zaczęli nawet przygotowania. Ten jeden znowu zaczął mnie rozśmieszać, ale poważna mina Orfeusza przystopowała mój śmiech. Lecimy dalej...
Nie. Nie DMT... Nie teraz... - A kiedy? - spytał mnie brat. Kiedy, jak nie teraz. No i stało się. Wyciągnąłem specjalne szkiełko i brązowawy proszek pełen gwiazdeczek. Było tego 200 mg. Podobno potrzeba 50 na tripa. Odzieliłem więc 1/4 i wsypałem do szkła. Kto pierwszy? Spytałem. Orfeusz zgrabnym ruchem ręki wskazał na mnie, bym czynił honory. Jakby się coś działo, to ratuj. Poprosiłem brata i odpaliłem zapalniczkę...
W momencie, gdy biały dym zbierał się we szkle, już w tym momencie, poczułem, że robiłem to już miliardy razy. Jeden buch... Solidny. Plastykowy smak. Jakby palona guma (opona/dętka). (Jeśli ktoś oglądał Enter The Void, to jest tam scena, jak bohater pali DMT. To byłem ja. Przysięgam, że widok tej rurki z podgrzewanym proszkiem był identyczny. Inna była rurka, ale widok identyczny.) Trzymam dym parę sekund... Wypuszczam i łapę kolejnego bucha. Dźwięk przepływającego powietrza i dymu, zaciąganego przeze mnie już mi mówi JESTEM. Zdążyłem jeszcze oddać Orfeuszowi szkło... Zapalniczka już wypadła mi z ręki. Zamknąłem oczy i osunąłem się na sofie... Uderzyła we mnie nieprawdopodobna moc. Znalazłem się w samym środku. W środku najpiękniejszego pokoju we wszechświecie. Zalały mnie przecudowne fraktale. Nieprawdopodobna przestrzeń z tak bardzo wyraźnymi fraktalami. Tańczyły. Wszystko tańczyło. ONE TAŃCZĄ!!! BOŻE, JAK ONE PIĘKNIE TAŃCZĄ! Krzyczałem. Poczułem spazmy rozkoszy. Wybuch ekstazy. Nieprawdopodobna euforia. Wierzgałem cały. To co widziałem było najpiękniejszym widokiem wszechświata. Ten pokój. Ta przestrzeń... To tańczące wszystko. Wymiary. Płaszczyzny bez płaszczyzn. Fantastyczne kształty. Cudo. I bardzo szybciutko zaczęło zanikać... NIEEEE!! BŁAGAM NIE ODCHODŹ. BŁAGAM NIE ODCHODŹ... Powtarzałem niemalże szlochając, gdy to wszystko znikało. Gdzieś w tym momencie poczułem, że brat złapał mnie za jedną z wierzgających nóg. Przestraszył się chyba, a ja dałem mu znać, że jest ok. Tańczący pokój zniknął, ale nie był to koniec. Poczułem się jak kotek drapany i głaskany ręką stwórcy. Wyginałem ciało śmiejąc się najgłośniej w życiu. Spadłem z sofy. Zacząłem się tarzać na podłodze wyjąc z niewypowiadalnego zachwytu. Wyginałem się tak, że nawet nie wiedziałem, że tak się da. Histeryczny śmiech. Nie potrafiłem przestać. W ogóle nie obchodziło mnie gdzie jest moje ciało, chociaż byłem wszystkiego świadomy. Zaczęły docierać do mnie dźwięki (grała muzyka, która dla mnie w momencie doświadczenia w ogóle nie istniała). Otworzyłem oczy, podniosłem się i spojrzałem na zniecierpliwionego Orfeusza, który prosił mnie, bym mu nasypał Dementora. Jeszcze tego nie zrobiłeś? Spytałem. Mówi, że nie ma ogaru jak. No to nasypałem proszek do rury i mu ją podgrzałem. Ściągnał dwa buchy, ale się nie przedarł. (Możliwe, że to przez amfetaminę, którą zjadł nie wiem kiedy). No nie wiem. No dawaj jeszcze... Poczekaj... Przecież to z godzinę trzeba poczekać, żeby zadziałało. No ale nic to. Zapaliliśmy jeszcze raz. I znów ten dźwięk zasysanego powietrza z dymem... Znów zdążyłem tylko odłożyć lufkę, a zapalniczka wypadła mi z ręki... I ciach pojawiają się. Nie w takim natężeniu barw, jak za pierwszym razem, ale są i tańczą. I znów fala ekstazy, konwulsje szczęścia i źródło. Tego szukałem. Cały czas tego szukałem. Znowu tarzałem się, wierzgałem i wyginałem. I wydobywał się ze mnie krzyk największego zachwytu. W sam środek. Tryptaminy są lepsze od lizergamidów. Sedno świadomości. Chcę Ayahuascę. Chcę Ayahuascę, żeby to nie znikało tak szybko. Ocean tańczących fraktali. Tak czystych. Tak niewypowiadalnych. Takie achh...Zachwyt. Wniebowzięcie i zachwyt. Niczym nie zmącony. Achhh... Znowu tarzam się po podłodze. Nie ma szans się opanować. Najpiękniej. NAJPIĘKNIEJ!!! Krzyczę. NAJPIĘKNIEJ!!! AAAAAACHHHH!!! Cudownie. Nie znam słów, które mogłyby to choć w jakimś promilu oddać. Wstałem. Czego ja się bałem? Nie pamiętam czego się bałem. Haha.
Szczęście, jakie czułem zmącił mi na moment brat, który widzę, że próbuje wsypać amfetaminy do szkła od DMT. Zabrałem mu to i dałem inne szkło. Rozmowa z nim jednak się bardzo zapętliła. Stwierdził, że DMT to amfetamina... Co? Co Ty w ogóle gadasz... Słyszysz Ty się? Powiedział, że paliłem amfetaminę, bo ma taki sam smak. Co? Paliłeś kiedyś speeda? Zapytał mnie. Nie, ale wiem jak to gówno działa. Paliłeś amfetaminę. Co? Dosypałeś mi tego syfu? Tak. Tak? Nie. No to jak. No tak, ale nie paliłeś. Co? Taka rozmowa się powtarzała. Aż w końcu doszedłem do wniosku, że to jakaś psychoza. Nie bawię się w to. Wiem, że tego nie widziałeś, ale nie gadaj bzdur. Po chwili rozmawialiśmy już normalnie, a ja poszedłem spalić jeszcze DMT. Tym razem fraktale się nie przebiły, ale uczucie smyrania i miziania ręką Boga było namacalne. Znowu byłem kotem. Leżałem już jednak spokojnie i ziewałem. Uśmiech zadowolenia na twarzy. Orfeusz mówi, że chce opiaty, bo nic już nie działa. Nie ma szans. Beze mnie. Będziesz kurwa drapał ściany z bólu do krwi na głodzie. Nie ma szans. Mało znasz ludzi po przeżyciu hery? Każdy mówi to samo: nigdy nie bierz heroiny. Żadnych opiatów. Tylko psychodeliki.
Także lot był gruby. Niezłe z nas wariaty hehe. Łącznie wrzucone (przeze mnie) 1i3/4 kwasa, 35 suszonych Łysic, wyjarane sporo zioła, wypity stół browarów i wszystko okraszone DMT. Najpiękniej. Prawdopodobnie mój drugi najmocniejszy, bo jednak Szałwia na kwasie była mocniejsza. Za to na pewno najpiękniejszy. Dimetylotryptamina to jest to.
- 17666 odsłon
Odpowiedzi
Samo DMT.
Na następny dzień (pod wieczór) zrobiłem przepał. Po trzecim buchu usłyszałem znowu ten dźwięk i poczułem, jak wchodzi... Zdołałem jeszcze ściągnąć dwa konkretne buchy... i umarłem. Normalnie czułem, jak wszystkie procesy życiowe u mnie ustają. Ścisnęło mi ciało, ale nie było to dla mnie zbyt ważne. Położyłem się. Tym razem nie było tak kolorowo. Poruszałem się przez tunel do źródła, a tunel ten był ciemny, wręcz czarny, jednakże oświetlało go lustro świadomości. Co za przestrzeń! Struktury na obrzeżach, niczym multiwymiarowy korytarz prowadziły coraz dalej do źródła. Rostaczała się absolutna cisza. Beznamiętnie to przyjąłem, delektując się jednak tym przejściem. Tą drogą. Tym razem podróż trwała wieczność (na ziemskie 20 minut). Nie bałem się tego, wszystko akceptowałem.. Ba. Było nawet przyjemnie. Czułem absolutny spokój, gdzie nie ma dobra, ani zła. Wszystko jest jednym organizmem i cały ten organizm dobrze znam. Znam każdą osobę, każde zwierze, każdego boga, każdą bakterię. Wszystkich... Bo oto jest nadświadomość. Jedna. Czułem bezmiar czasu. Nieskończoność wymiarów. Widziałem wszelkie informacje zapisane na otaczających mnie ścianach wewątrz przepotężnej multistruktury. Resztkami świadomości usłyszałem muzykę (Ouzo bazooka) i po jakiejś bliżej nieokreślonej wieczności poczułem ręce. Wracało chyba krążenie, bo ścierpły (a leżąc na plecach położyłem je na głowie). Generalnie była to najpełniejsza pustka. Cudowna, ale bez euforii. Przedłużało się to. Nie umarłem przecież. Słyszę z daleka, jak leci muzyka. Czuję z daleka ciało, które bezwładnie leży. Ale chyba mogę nim poruszyć... Mogę! Żyję! Radość z faktu życia. Pięknie. Wstałem i chwiejnym krokiem poszedłem obmyć sobie twarz nad umywalką. Było zupełnie inaczej, a jednak tak samo. I znam to. Znam to wszystko. Przeogromna wiedza, której nie potrafię pojąć, a mimo to znam wszystko. Potężne uczucie. Fascynujące. 20 minut. Wow!
To tylko sen samoświadomości.
Zazdroszczę pięknej podróży
Zazdroszczę pięknej podróży na DMT.
Nie macie wrażenia, że niszczycie sobie potencjał lepszej podróży tym całym alkoholem?
Alko, jak alko.
Alkohol się tak nie przebija, chociaż wiadomo, że najlepsza jest woda... Najgorsze są papierosy, które wręcz potrafią zabić tripa. Dlatego na tripach staramy się nie palić, ale też różnie to wychodzi...
To tylko sen samoświadomości.