wigilijny szał popigulonego misia.
detale
raporty panszaman
- Don Mescalito - najlepszy tatuażysta w mieście.
- Istotyto.
- Wielki Kreator.
- Randka z Changą. Przyrodniczy film nD o życiu.
- Niezłe wariactwo. Psychodeliczny miks z potężnym DMT.
- Miłe spotkanie z duchem Łysic.
- LSD w krysztale.
- Wigilijny szał popigulonego Misia.
- Największy bad trip starego kwasiarza.
- Generator Chmur.
wigilijny szał popigulonego misia.
podobne
Witam. Postanowiłem nieco zmienić formę, wybierając opis akurat tego, ale i być może kolejnych TR. Jak wiadomo, jest to oczywiście jedynie bajka:-)
Wigilia. Tradycyjnie już w tamtych czasach na pasterkę byliśmy umówieni do Misia. Tym razem jednak mieliśmy nie robić amfetaminozy w jego jaskini i w naszych głowach, bo tego wystrzeleńca w proszku miało nie być. Zamiast niego pojawić się miały pixi, dixi i pan dżins;-). No może bez dżinsa, ale pigułki miały być, z czego dla mnie, Zajączka i Wydry miał to być pierwszy raz. Misiu ten miodek już nieraz jadł. On też miał ogarnąć temat, a naszym zadaniem było teleportować go od rodziny do domu.
Samojeżdżące sanki słuchały się Wilka, i razem z Zającem pognaliśmy około 21:00 do chatki innych niedźwiadków, by wyciągnąć Misia. Gdy sanie Wilka zatrzymały się przed podanym nam drzewem w alejce, z domku wyszedł tata Misia. Ukłoniliśmy się ładnie, życząc wesołych świąt i zapytaliśmy o kolegę. - Zaraz wyjdzie, jak tylko zdoła sie ubrać. - odparł z przekąsem. W jego głosie dało się wyczuć, że Miś nie czuje się najlepiej. Po paru minutach, okraszonych mgiełką z coraz eksluzywniejszych (opodatkowanych) tytoniowych pałeczek, wyczłapał głośno wraz ze szwagrem, a chód ów dwójki wyraźnie wskazywał na spożycie zbyt dużej ilości miodu pitnego. Po obowiązkowym kielichu czerdziestoprocentowego wina ziemniaczanego wsiedliśmy na sanie i czym prędzej obraliśmy odpowiedni kierunek.
Jeszcze na saniach dopytujemy się, czy zaopatrzenie jest odpowiednie i dowiadujemy się od gadającego od rzeczy Misia, że jedynie dwa zielone jabłuszka muszą nam wystarczyć na czworo. Wilk nas tylko transportował, poszedł do lasu i wrócił dużo później. Czwartym do brydża była zatem Wydra, wtedy jeszcze spacerująca przez życie u boku Misia. To właśnie po nią teraz zmierzały nasze sanie. Miś wiercił się i co chwila wydawał głośne sylaby, ale on już tak ma, gdy szumi gaj. Wszyscy w komplecie dotarliśmy do chatki Misia. Ja z Zajączkiem weszliśmy pierwsi (Miś dał nam klucze, bo z Wydrą gdzieś po coś do sklepu, czy coś własnie poszli). Wpadliśmy na pomysł, że szybciutko zjemy po naszej połówce, a jak się nas zapytają, czy jemy, to powiemy, że nie jesteśmy głodni i zostawimy sobie na sylwestra. Hahaha, będzie kupa zabawy. Przekroiliśmy jabłuszko na pół i gulp... połknięte. Przyszedł Miś z Wydrą i od razu pyta, czy już wzięliśmy, a my od razu mówimy, że tak xd. Wydra wolałaby sprawdzony już wcześniej środek na pobudzenie, którego nazwy nie będę zdradzał, a powiem jedynie, że zaczyna się na "A", a kończy na "mfetamina" i zaczęła wymyślać, że mało, że poczeka, zobaczy, jak się będziemy zachowywać, o ile w ogóle jabłuszka się przyjmą. W międzyczasie wpadam na pomysł ukrycia zielonej rośliny, żeby nie walała się po stole. Przecież potrzebna będzie dopiero nad ranem, więc i inne zwierzaki się ze mną zgodziły. Otworzyłem szafę w przedpokoju, poinformowałem Misia, że tu do nici (taki półprzeźroczysty pojemniczek z zestawem do szycia) chowam ziółko, które znajdowało się w "Jojku" z kinderniespodzianki. - Ok.
Wydra wypytywała mnie jak tam, a ja szczerze zresztą raz za razem mówiłem jej, że bez zmian. W tym czasie Miś doszedł do wniosku, iż takie jabłuszko, to on wciągnie nosem. Jak powiedział, tak uczynił. Została tylko połówka Wydry, ale ta powiedziała, że minęło 40, czy 50 min, odkąd z Zajączkiem zjedliśmy swoją część i zero efektów, co znaczy, że jest lipa, i że ona tego nie tyka. No to ja z Misiem dogramy! Ok? Zapytałem, gdy stało się jasne, że tak się stanie. Ok. Szruuuu ...poszła ściecha do nocha. Coś tam gadałem z Zajączkiem, gdy się zorientowaliśmy, że Wydra z Misiem kłócą się w sąsiednim pokoju. Jabłuszka już nieźle rozszerzyły mi źrenice, a noga sama tupała do muzyki. Nagle usłyszeliśmy, jak Miś krzyczy do Wydry: Wypierdalaj dziwko!! Z Zającem tylko otworzyliśmy szerzej oczy ze zdumienia, a i pewnie karpik na ustach zagościł. Po chwili Wydra ubrała się i zapłakana wyszła, a my pytaliśmy WTF. Miś stwierdził, że nie będzie go żadna taka po buzi biła. My mu na to, że chłopie leć za nią, jak Ci na niej zależy. On jednak odparł, że "pierdolić ją". Skoro tak, no to tak.
Zostaliśmy w trójkę do 2:00, bo wtedy miał wpaść Sowa. Później miał wpaść Wilk i być może inni. Jabłuszka nas wystrzeliły. Tzn mnie i Misia, bo Zajączek siedział sobie zadowolony na kanapie. Zaczęliśmy tańczyć do włączanych przez nas, coraz żywszych i głośniejszych numerów. Wigilia, już trochę po północy, a my się dopiero rozkręcamy i cały blok się trzęsie. W sumie sąsiedzi Misia są, a przynajmniej powinni być przyzwyczajeni. Coraz większy szał taneczny nas ogarnia. Skaczemy z Misiem po całym mieszkanku. Ściągamy bluzy, czy kalesony, bo się przegrzewamy. Co chwila biegniemy do łazienki oblewać się zimną wodą. Procenty powyłaziły z Misia. Pyta, czy nie chcę jego krótkich spodenek. No pewnie, dawaj! - odpowiadam mu i już po chwili skaczę tylko w krótkich spodenkach, a Miś w samych slipach próbuje przekonać Zająca, żeby ten z nami potańczył i uczestniczył w tym swoistym szaleństwie. Po chwili ściąga slipy i swoim malutkim frędzelkiem wymachuje przed mordką Zająca. Ten otwiera oczy szerzej i swoją miną wyraża zdumienie nawet bardziej, niż zażenowanie. Dobra! Nie przeginaj Misiek. - słyszy ode mnie gospodarz i tłumacząc się, że jakoś tak wyszło, że gorąco i nieogar, zakłada gatki. Zakładamy koszulki. Na moment przystopowaliśmy, ale Miś i tak co chwile krzyczy :"Włłłaaaaaaaaaaaaaaaaa", "Iiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii", albo inne takie. Wpada Borsuk. Jest coś koło 1:00. Borsuk spogląda na nasz stan i zazdrości nam, ale sam sobie obiecal czystość i pyta nas o ziółko* . Właśnie, przecież mamy ziółko!
Miś idzie po gańdziuszkę. Panie Szamanie, gdzie ono jest? - pyta. - No tam w szafie na półce w pojemniczku. -odpowiadam. - Nie ma! - No jak to? Podchodzę, otwieram pojemniczek i... faktycznie nie ma. Przecież całe "jojko" było. -Zając, nie brałeś ziółka? Odpowiada, że no nie. Stwierdzamy, że musi być w szafie. Gorączkowo przeszukujemy szafę. Miś bierze sprawy w swoje ręce. Co rusz rzeczy z szafy lądują na podłodze w przedpokoju. To może ktoś je przełożył - myśli Miś głośno i jego wzrok wędruje na biurko. Szuflada przegrzebana, wszystko przeszukane. Nigdzie nie ma ziółka. Do tego momentu być może jakiś sąsiad spał (chociaż na pewno nie było to łatwe), ale już po chwili spać nie mógł nikt. Miś wypierdolił półkę z szafy. Chyba dziesiąty raz sprawdził szufladę w biurku, a gdy coś podeszło, że nie dało się jej zamknąć, uderzał nią z całej siły cztery razy zasuwając. Krzycząc na abolutnie cały głos: KUUUUUUUURWA!!! GDZIE JEST MOJE JARANIE?!?!?! jeb, jeb, jeb (szuflada) KURWAAAAAAAAAAAA. ODDAWAĆ MI JARANIE!!!! KUUURWAAAAAAAAAAAAAAA. Jeb (za czwartym razem szuflada się złamała. Zając w międzyczasie widząc, co się dzieje mówi, że ma troche ziółka w piwnicy i zaraz przyniesie. Miś nie przestaje bić szafy i drzeć ryja w niebogłosy. KURWAAAAAAAAAA, KUUUUUUUURWAAAAA!!!!!!! Żeby wyjść trzeba odgruzować drzwi, bo połamana szuflada, drzwi i półka szafy i wszystkie rzeczy z szafy i biurka leżą w przedpokoju. Udało się uchylić drzwi. Miś już troszkę wyczerpał baterię. Mija chwila i Zając przeciska się do wyjścia. Wtedy próbuje wejść Sowa. Gdy już przedostał się do środka, mówi: Ja pierdole, co tu się stało. - Zgubiliśmy jaranie. - dowiaduje się. - No a gdzie je schowaliście? -Sowa drąży temat. - W tamtym pojemniku. - i nie ma tam..? - No nie. Już szukaliśmy. Sowa zagląda do środka i po chwili wyciąga jojko i szkiełko, a jego mina mówi wszystko. Naćpały się pany i poszalały. Zmajstrowaliśmy szotownika, a gdy wrócił Zając, to i lolki poszły w obieg. Przyszedł Wilk i powoli dobrnęliśmy do rana.
Wniosek z tego dobre dzieci taki, że porobionki były grube. Dzisiaj: "Kurwa! Gdzie jest moje jaranie!", to już klasyka. Substancja w żadnym stopniu nie wywoływała agresji. Był to raczej osobisty nieogar Misia, z których jest co nie co znany;-) Ale zawsze z pozytywnej strony. Na pieski nikt nie zadzwonił, więc historia dobrze się skończyła. Miś najadł się tylko wstydu przed sąsiadami;-)
*Nazywanie Marihuany narkotykiem, to polityczne wypaczenie. Jest ona świętą rośliną, czy po prostu ziołem. Podobnie rzecz się ma do psychodelików/enteogenów. Porównywanie takich grup substancji do amfetaminy, alkoholu, czy heroiny samo w sobie ma znamiona obłudy. Pozdro.
- 10938 odsłon
Odpowiedzi
Znów bym zapomniał, zajebiste
Znów bym zapomniał, zajebiste.
Już tu mnie nie będzie. Perm log out.