principia lysergia
detale
raporty unknown
- Jak zostać G-łupawym B-ambrem L-unatycznym (krótki poradnik)
- Zoologiczno spirytualny trip na benzydaminie
- Do czego służy otwieracz???
- Podróż barką
- DXM - moja miłość skończyła się tragedią.
- To chyba Bóg...
- DOI - SROI (Pyndolowe Stany Po Umyciu Pach)
- Tramal wciąga.. 500mg
- Jak się nie nudzić, czyli DXMowe wagary.
- Tramadol test trip
principia lysergia
podobne
Wstęp:
Tytuł tego artykułu może sugerować, iż zawiera on wszelkie informacje na temat LSD i to przekazane przez doświadczonego psychonautę. Niestety tak nie jest, poniższe doświadczenie jest moją pierwszą i bynajmniej nie ostatnią podróżą na LSD. Na początek kilka słow o mnie. Mam 18 lat, ważę 55kg i próbowałem już kilku innych substancji psychedelicznych takich jak: grzyby, meskalina, DXM, salvia, yopo. Psychedeliki pociągały mnie od kiedy usłyszałem nagranie Archaic Revieval Terrenca McKenna\'y. Poza nimi próbowałem też innych środków psychoaktywnych, jednak chyba żaden z nich nie przypadł mi naprawdę do gustu i nie dawał mi tego, czego chcę... No, może czasami poza MDMA. Nigdy nie chciałem się \'naćpać\', moim celem żadko bywała zabawa. Zresztą... różnie się nieco od reszty rówieśników, nie znoszę piłki nożnej, nie obchodzą mnie sławni piosenkarze, nie przejmuję się tym, że papież umarł. Znam za to kabalistyczne Drzewo Życia, praktyki gnostycko-okultystyczno-thelemiczne, filozofie Kanta, Sokratesa, Platona i jeszcze wiele innych rzeczy, którymi rozsądny 18-to latek nie powinien się zajmować. A teraz o tytule artykułu i moim pseudonimie... Pomimo, że moje wyżej wymienione \'dziwactwa\' brzmią nieco sztywnie i tak jakbym chciał się wywyższyć, to w rzeczywistości w szkole dostaję prawie same jedynki i prawie wszyscy uważają mnie za człowieka o niewielkiej inteligencji. Całe moje życie jest wypełnione absurdem. Zresztą... mógłbym tutaj bardzo wiele napisać, ale pewnie większość z was uzna ten paragraf za zbędny, więc skwituję wszystko jednym zdaniem i przejdę do meritum. Moją osobowość, moralność czy religijność można określić jako: thelemo-hipiso-diskordio-racjonalizm. Myślę, że podobnie jest z moim przyjacielem, z którym zażyłem kwasa.
Sprawy techniczne:
- Co: pół milenijnego Hofmanna
- Gdzie: w duży parku niedaleko domu
- Jak: Bez praktycznie żadnego przygotowania mentalnego, pełen luz i dobry humor. Bardzo dobra pogoda i idealne warunki
- Kiedy: sobota 16 kwietnia 2005, o 9:30 kwasy wylądowały pod językiem
Efekty somatyczne:
Szukałem LSD od około roku i podczas gdy byłem pogrążony w dość powszechnym problemienie "w moim mieście nie ma kwasów" karmiłem swój mózg wszelkimi informacjami na temat tej boskiej substancji. Nigdzie jednak nie przeczytałem, że może ona wywołać tak cudowne uczucia cielesne. Około godzinę od zażycia zacząłem odczuwać niezwykle przyjemną błogość w całym ciele, absolutny relaks. Naprawdę nie podejrzewałem, że kwas może być tak zwyczajnie przyjemny. Nie zauważyłem zmiany tempa ani zwiększonych źrenic (to u mnie normalne, źrenice zwiększone miałem tylko po bieluniu). Brak wizuali. Nie odczułem też słynnego \'ciasnego sweterka\'. Przyjemność, którą czułem można porównać do tej po kodeinie, jednak była zasadnicza różnica. Czułem, że to nie jest pusta przyjemność, że wypływa ze zrozumienia, akceptacji i z tego, że właśnie znalazłem się w odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie i robie to co powinienem. Ale o tym dalej.
Trip, czyli doznania mentalne i nie tylko:
Pewnie znajdą się tacy, co powiedzą "no i co on się tyle rozpisuje o połowie papiera, niech se wpierdoli dwa to zobaczy", ale ja jednak miałem to szczęście, że udało mi się zakupić naprawdę mocnego kwasa. Podejrzewam, że obaj zażyliśmy po okło 50ug, a było to tak:
O 9:30 spotkaliśmy się w parku i po umieszczeniu swoich porcji pod językami udaliśmy się po piwo. O godzinie 9:50 rozmemłane kwasy popite piwem wesoło pomknęły sobie do żołądka. O 10:00 zaczęliśmy już czuć efekty, określiliśmy to mniej więcej tak: Jestem właściwie trzeźwy, myślę całkiem logicznie, ale mam bardzo dobry humor, dużo chęci do zabawy i czuję się dobrze. Do godziny 10:30 wszystko już się rozwinęło do pełni swej okazałości... Praktycznie zero poczucia czasu, wszechogarniająca miłość i błogość. Absolutny luz, tony śmiechu z byle czego, boskie momenty euforii. To uczucie zrozumienia i zjednoczenia ze światem... Myślę, że nie ma sensu opisywać dokładnie wszystko co robiliśmy przez te 6 godzin, bo byłoby to conajmniej nudne. Opiszę ciekawsze i bardziej znaczące momenty, nie będę zachowywał porządku chronologicznego:
Idziemy sobie ścieżką w parku z bambusami w ręku(naukowcy do tej pory nie wyjaśnili skąd w polskim parku wziął się bambus) i mijamy ludzi. Obserwując ich dochodzimy do wniosku, że nasz las jest zamieszkany przez rozmaite plemiona, najliczniejszym jest plemię spacerowiczów, my zaś nazwaliśmy siebie Plemieniem Bambusa. Nagle zachciało mi się fraktali, więc powiadam: Ej, poszukajmy fraktali. Może są w tym drzewie?. Po czym rzuciłem się ze swoim bambusem na spróchniałe drzewo i począłem je rozdziabywać z różnych stron komentując: Oto przedstawiciel prymitywnego Plemienia Bambusa rozgrzebuje drewno w poszukiwaniu stworzeń zwanych fraktalami, które służą mu za pożywienie. Towarzyszyły temu salwy śmiechu mojego i towarzysza.
Kolejna sytuacja... Przucupnięci nad niewielką sadzawką bawimy się poruszając w niej kijkami i wygrzebując liście z dna. Naprawdę sprawiało nam to wielką frajdę i spędziliśmy w ten sposób jakieś pół godziny... W pewnym momencie kolega zauważył bąbelki wydobywające się z dna i rzekł zdziwiony: Czy tam żaby pierdzą? W odpowiedzi na to pytanie umieściłem swoją bambusową rurkę w wodzie i krzyknąłem do znajdujących się tam żab: Hop-hop, czy puszczacie bąki?. Przez kilka minut leżeliśmy na ziemii.
Następna... Jak wszyscy zapewne wiedzą kwas działa falami. W naszej podróży były one bardzo wyczuwalne. Gdy znajdowaliśmy się za bodajże drugą, w dole wykresu nastała chwila nudy. Szybko więc wykoncypowałem, że musimy znaleźć złoże bambusa, ponieważ mój już się zużył. Ale był problem... nie mieliśmy pojęcia gdzie ono jest. Przytuliłem się więc do drzewa. Poczułem jak żyje, poczułem jakie jest dobre, a ono \'powiedziało\' mi gdzie mam iść. Miałem przed oczami duszy mapę lasu. Poszliśmy we wskazanym kierunku i oczywiście odkryliśmy niewielki lasek bambusowy.
Dalej... Znajdujemy się na Stepach - krainie przejściowej pomiędzy lasem a miastem. Musieliśmy wkroczyć do miasta aby zakupić czipsy oraz wodę, co jak się okazało wcale nie było takie straszne, chociaż zdecydowanie woleliśmy być w lesie. W każdym razie... jesteśmy otoczeni przez wyimaginowane minotaury, nieistniejące kaktusy i tym podobne rzeczy, gdy nagle zadzwonił mój tata. I o dziwo, odebrałem bez najmniejszego strachu czy wachania. Zamiast zbyć go kilkoma szybkimi słowami, żeby przypadkiem nie zorientował się w jakim stanie jestem porozmowiałem z nim radośnie i zupełnie logicznie. Nie czułem najmniejszego strachu, co więcej, chciałem nawet dłużej porozmawiać z tatą i nawet wolałbym, żeby moja mama była w domu gdy wrócę... Heh, marzy mi się rodzinny psychedeliczny piknik.
Chyba najprzyjemniejsza chwila z całego tripu... Niestety nie pamiętam już co to spowodowało, ale leże na ziemii śmiejąc się bez wytchnienia. Była to jakaś prosta wypowiedź przyjaciela. Leżałem tak dosłownie 30 minut w środku lasu tarzając się ze śmiechu, po jakimś czasie zapomniałem z czego się śmiałem, jednak nie ustępowałem tej znamienitej czynności. Euforia przez duże \'E\'.
Przemierzając ostępy natknęliśmy się na rzeczkę, która miała tą niezwykłą właściwość, że była intensywnie pomarańczowa. Większość zbiorników wodnych w jej okolicy miała tę samą barwę. Stwierdziłem, że zapewne świadczy to o obecności związków miedzi w glebie, jednak kolega słusznie stwierdził, że to zbyt normalne i wysunął kontrteorię: To jest rzeka gówna! W celu zbadania źródła pomarańczowej sraczki wyruszyliśmy w górę rzeki. Spowodowało to szereg przemyśleń na temat kupy, których skutkiem był wniosek: Gówno to wszystko! Bóg to gówno! Wszystko bierze się z gówna i w gówno się obraca! Gówno jest bogiem! Gówno jest wszędzie, początkiem świata było gówno!
Trip zbliża się ku końcowi, ostania, bodaj czwarta fala. Stoję na środku łąki zalanej słońcem i zielenią. Zwrócony twarzą ku śłońcu, ręce rozłożone. Na twarzy błogi uśmiech a w głowie myśl: Boże, słońce. Jak to cudownie, że na mnie świeci.
Było znacznie więcej, znacznie śmieszniejszych i piękniejszych sytuacji, jednak ich przedstawianie nie jest moim celem. Chciałbym przedstawić w jak najjaśniejszy sposób, to co wiem o kwasie, co uczynię w części:
Podsumowanie:
Mózg człowieka skwaszonego działa w pewien specyficzny, pełen dziecięcej kreatywności sposób. Zupełnie niczym nie zakłócony, pełen odprężenia i mistycznego spokóju. To jak śpiewające Tao. Myśli płyną wolne a każda komórka ciała wychwytuje radość od otaczającego świata. Świat jest pełen radości, tylko trzeba umieć ją dojrzeć...
Koniec podróży:
W każdym momencie podróży mógłbym rozmawiać z rodzicami, czy robić zakupy. Co bardzo dla mnie ważne, na kwasie nie doznałem ani chwili strachu czy jakiejkolwiek innej negatywnej emocji. Zawsze jak zażywam jakiś psychoaktyw odczuwam pewien nieokreślony strach... Czy to co robie jest napewno odpowiednie? Czy nie krzywdzę uczuć innych? Przy kwasie tego nie było, trip pod każdym względem pozytywny. Wróciłem do domu około godziny 17 i do godziny 20 nadal czułem lekkie działanie kwasa. Ze stoickim spokojem przyjełem to, że wracam do pustego domu, ponieważ plusy i minusy się zrównoważyły. Chętnie pogadałbym z tatą czy z bratem, ale z drugiej strony mogliby jeszcze zobaczyć, że jestem nieco odmieniony(a jak wiadomo rodzice nie lubią zmian i są nieco statyczny w swoich poglądach). Po powrocie do domu zrobiłem następujące rzeczy: tańczyłem, samodzielnie przygotowałem sobie posiłek bardziej skomplikowany niż kanapki(pierwszy raz w życiu), porozmawiałem z moimi roślinkami i powymieniałem z nimi radość, jeszcze troche potańczyłem. Tata wrócił około 18tej i jak chciałem tak rozmawiałem z nim nadal czując kwas. Położyłem się spać około 22:00, zmęczony byłem tylko dlatego, że przez 7h biegałem po lesie. Obudziłem się nieco niewyspany i byłem lekko poddenerwowany przez niedzielę.
Obyście znaleźli swoją radość.
Absurd
- 8081 odsłon