Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

radykalne obniżanie ciśnienia

radykalne obniżanie ciśnienia

tym razem jadę na całego: ujawniam czas, miejsce, adresy i ilustracje:





w ostatni dzień 2002 zapadło mocne Postanowienie. troszkę dziś sobie obniżę ciśnienie i nie tylko wewnątrzgałkowe!!





11:00 set & setting





jak wiecie, logicznym następstwem musiało być wykonanie kilku telefonów do zaufanych ludzi. nie zastanawiając sie zbytnio, wykręciłem 913. poprosiłem o namiary na lokalne stacje krwiodawstwa. dostałem numer tej na ulicy mokotowskiej 14. zadzwoniłem, zapytałem czy i jak dziś funkcjonują. dziewczyna odparła, że dzis wcale, ale poda mi namiary innych, np na bielanach, gdzie mieszka. oho, bardzo sympatyczny początek- pomyślałem. znotowałem sobie: chocimska 5 849-82-75, madalińskiego 25 849-29-51w266, saska.. wołoska...










sympatycznej niewiaście ładnie podziękowałem za treściwe info i o 12 przemierzałem już dolny mokotów, ciesząc się optymalną pogodą. nie wiem co mnie prowadziło, ale wkrótce wszedłem we właściwe drzwi, tam jakiś zaufany człowiek wymienił ze mna porozumiewawcze spojrzenie i dyskretnie skierował dalej. normalnie to nie bywa, ale tego dnia byłem tam chyba jedynym klientem.








bez trudu znalazłem właściwą osobę. minimum formalności, zbędnego oczekiwania, niepotrzebnych pytań. tylko imię i nazwisko. na szybie nalepki, między innymi: KOMM MIT - SPENDE BLUT. wziąłem arkusz ankiety, skierowanie, poszedłem otworzyc pierwszy kanał. podwinąć, wyprostować, zacisnąć, poczułem ukąszenie komara. to wszystko. wychodzę na zewnątrz, siadam nad ankietą, zanim skończyłem, był już odczyt stanu z lewego kanału. osoba, której nie zdołałem się przyjrzeć, odesłała do pokoju obok. poczułem zapach fajkowego tytoniu, pośród anglojęzycznych plakatów zauważyłem fotkę piłsudskiego, oddałem ankietę. niezobowiązująca gadka-szmatka, na koniec info, że mogę iść, tam a tam. zero zwłoki z mojej strony, poszedłem gdzie trzeba, wcześniej na prośbę o zachowanie pozorów dostałem, a raczej wziąłem sobie z wielkiego pudła pokrowce na buty, celulozowe, zielone, jak z komiksu sasnala o Życiu. wchodzę do sali z superfajnymi drewnianymi fotelo-leżakami, wymarzone stanowisko do kompa, usadowiłem się wygodnie, wsunąłem rękę, teraz prawą, w okienko. podwinąć, wyprostować, opasać, zacisnąć, psik-psik- zapach spirytusu. poprzednio nie patrzyłem na igłę, żeby się przekonac czy coś w ogóle poczuję. liczyłem, że wcale. teraz się przyjrzałem wkłuwaniu. błąd. ujrzałem grubą igłę FI JEDEN, wchodzącą w mój przegub jak w masło. i zero bólu, zupełnie jak przy poprzedniej! przyjazna nieznajoma ułożyła półlitrowy dilpak na maszynie rodem ze startreka. maszyna migała światełkami, światełka wykreślały wielokolorowe kółka, paski, dilpak kołysał się na boki. miał z 6 wychodzących rurek. no, jedna była wchodząca. torba była oklejona nalepkami po angielsku. przewodniczka wsunęła mi w dłoń coś, jakby wymiętego pączka, czerwoną piankową poduszeczke, spłaszczoną, w kształcie.. tak! wielkiej krwinki!! czyżby pierwsze haluny? nie, krwinka była realna, nawet miała wytarty nadruk z adresem typu .com . rozejrzałem się. na ścianie spora nalepa: BE A SILENT HERO: HONOUR BLOOD DONATOR (0800...


no niezła jazda, pomyślałem, ugniatając czerwoną krwinkę. pojawiły się dwie przewodniczki, pytały o samopoczucie. spoko. wszystko trwało z pół kwadransa, kobieta pouczyła moją dłoń, że "już nie musi pracować", ta przestała ugniatać krwinkę, chciałem się przyjrzeć dziurze po igle, ale gdzie tam. przyłożono wacik, obwiązano bandażem, a na koniec dostałem kuponik do stołowki i dalsze wskazówki: wypić coś gorącego, herbatę, zjeść pełny posiłek, stołówka na dole. pożegnawszy się, wyszedłem, badając własny chód, na zewnątrz, zauważyłem strzałki, poprowadziły mnie do sutereny, mijałem drzwi z dziwnymi podpisami w rodzaju "pracownia hematologii", "magazyn rzeczy chorych" czy "składzik mioteł", dłuugi jak tunel korytarz, co parę metrów światełko, minąłem tych światełek z tuzin, w końcu skręciłem w prawo i odnalazłem stołówkę. w stołówce byliśmy sami: ja i kot. okazałem kotu zainteresowanie kotem, kot szybko przestał mi okazywac swoje zainteresowanie, postacie za okienkami nie okazywały zainteresowania ani mnie, ani kotu. podszedłem, położyłem na blacie okienka kuponik ze stempelkiem [450ml], pieczątką, jakimś numerem. przy drugim okienku dojrzałem arkusz A4, jadłospis: kapuśniak, ziemniaki, pierś kurczaka, surówka...









błe. kapuśniak był ze skwarkami. raczej o tym świadczył zapach, bo skwarki były rzadkie i drobne a zupa mączasta, w końcu zjadłem wszystko dla świętego spokoju, ale zrezygnowałem z drugiego dania ponieważ trip się już przedłużał. miałem ochotę na herbatę, zobaczyłem nawet wystawiony talerzyk z herbatniczkami, ale podziękowałem- przestygnięcie herbatki, sączenie, a tu już przecież trzynasta- od pół godziny powinienem być u panny. aż tu jedna z kobiet-przewodniczek mojego tripu przelicza na głos mililitry na tabliczki, kładzie przede mną sześc tabliczek czekolady. wziąłem je, pomny właściwości czekolady. więc to jeszcze nie koniec? ktoś z drugiego okienka chciał mi do nich dodać foliową torebkę. na czekoladę a nie zupę - wiedziałem to, ale skąd? podziękowałem że nie, po czym ją wziąłem. ruszyłem. chód jakiś dziwny, ciężko-lekki. nie było to płynięcie, przelewanie się też nie. przecież szedłem. zacząłem się doszukiwać anomalii w postrzeganiu. nawala lekko ogniskowanie wzroku, patrzę na numer autobusu. zanim cokolwiek pomyślałem, bus był już blisko a jego numer wyraźny. zimno w ręce, w dłonie. no tak, mam przecież pod kurtkolarem podwinięte rękawy. jednego nie mogę opuścić bo na przegubie bandaż. udało się. przyglądam sie ludziom- to najlepszy test. przemalowane podloty, przestrojeni modnisie, przetłuszczone baby, przesuszone dziady.. jak to?? żadnych deformacji??? nie chciało mi się wierzyć. nadzieja w paranojach. a skąd. jak tu indukować paranojki, gdy jest sucho, rześko i świeci słońce? po prostu 450mililitrów to za mało, nawet jak na pierwszy raz. a następny najwcześniej za 8 tygodni, jeśli wierzyć ulotce. cholerna tolerancja, i to od pierwszego razu. co mi zostaje? wieczór, północ, szampan, fireworks... kolejna powtórka z powtórek :



no i się nie nawaliłem, fajerwerki widziałem ostro i wyraźnie, w 1997 rok wyszedłem wyspany, trzeźwy i wyluzowany, tylko czekolada już mi się kończy.





czy przeżyłem coś cennego?


czy się czegoś nauczyłem?


czy zaszły zmiany?


kto pyta?

Ocena: 
natura: 
Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media