retrospekcja, czyli pierwszy obłęd
detale
raporty unknown
- Jak zostać G-łupawym B-ambrem L-unatycznym (krótki poradnik)
- Zoologiczno spirytualny trip na benzydaminie
- Do czego służy otwieracz???
- Podróż barką
- DXM - moja miłość skończyła się tragedią.
- To chyba Bóg...
- DOI - SROI (Pyndolowe Stany Po Umyciu Pach)
- Tramal wciąga.. 500mg
- Jak się nie nudzić, czyli DXMowe wagary.
- Tramadol test trip
retrospekcja, czyli pierwszy obłęd
podobne
substancja/dawka: 125 grzybków na każdego z nas.
uczestnicy: Ja, czyli Error78 oraz -P- i -S-, trzech kolesi z jednej
ekipy :)
Jako że mam chwilkę wolnego czasu i powoli wczuwam się w klimat
nadchodzącego sezonu 2003 który już zaczyna się czuć w powietrzu
(bardzo specyficzne uczucie, coś się zbliża...coś wielkiego :)
natchnęło mnie na opisanie mojego/naszego pierwszego dużego tripu w
życiu, chcę spisać to co jeszcze pamiętam głównie żeby czas nie zatarł
tego i sam żebym o tym nie zapomniał bo było to jedno z najbardziej
niesamowitych przeżyć w moim życiu, zresztą nigdy później już nie było
tak samo jeśli chodzi o taki czysto grzybowy feeling a zwłaszcza
moment jakby odrodzenia się na nowo. Miało to miejsce parę lat temu,
każdy z nas miał już do czynienia z grzybami ale w ilościach
niedużych, rozrywkowych :) ja do tego za sobą już parę kwasów raczej
średniej jakości. Wiedziałem gdzie znajdują się u nas magiczne łączki
z magicznymi grzybkami ale nie bardzo wiedziałem jak wyglądają, wtedy
to w archiwum w ogóle mi nieznanej wówczas listy dyskusyjnej
uzywki@beton.hyperreal.art.pl :) znalazłem świeżego posta w którym
niejaki Przemo podesłał parę fotek tego co mieliśmy zamiar szukać.
Pojechaliśmy na łąkę i zaczęliśmy poszukiwania, akcja było czysto
spontaniczna, nawet nie mieliśmy do czego zbierać grzybków wiec
zbieraliśmy do na-poczekaniu-zrobionego pojemnika z butelki po wodzie
mineralnej. Nazbieraliśmy całą butelkę, po powrocie i przeliczeniu
wszystkich grzybków wyszło jakieś +/-400 sztuk...podzieliliśmy to na
trzy porcje po 125 psylocybów. Czas wrzutu, piątkowe popołudnie. Nie
było żadnego set&setting, nie wiedzieliśmy kompletnie czego się
spodziewać po takiej ilości, byliśmy trochę wystraszeni ale i
podjarani tak maksymalnie że dzięki temu strach bez problemu dało się
obejść. Na miejsce wybraliśmy pobliską górkę (długo później ochrzczona
jako 'góra grzybowa' :). Każdy spożył swoją działkę i zaczęło się
oczekiwanie... 15 minut - nic, 30 minut - nic, zwątpiliśmy trochę w moc
ładunku w naszych żołądkach, po następnych 15 minutach jednak zaczęło
się coś dziać. Kręciło mi się w głowie a w żołądku zapanował straszny
chaos, miałem ochotę pozbyć się zawartości zresztą -P- i -S- mieli
taki sam zamiar... jakoś się jednak obeszło bez tego. W głowie zaczęły
się dziać niesamowite rzeczy... myśli zaczęły się skupiać a obraz
zaczął falować i poruszać się, kolory nabrały intensywności jakiej
jeszcze nigdy nie widziałem, początek obłędu. -S- stracił cały pozytyw
wydarzenia i słyszałem tylko jak w kółko wypowiada 'ja pierdole...po
co żeśmy to zjedli, ja pierdole', razem z -P- udało nam się jednak
wyciągnąć go z tego myślenia, jak się okazało później, tylko na krótki
czas. Nie mogliśmy już wysiedzieć w jednym miejscu, każdy z nas zaczął
pogrążać się w swoim stanie i przestaliśmy prawie zwracać uwagę na
siebie, halucynacje stawały się coraz mocniejsze i po czasie pamiętam
tylko jak któryś z moich kumpli wypowiadał tylko 'a co to', 'o popatrz
na to', 'co tu jest', 'ale to powyginane', 'ooo...ale się fajnie
rusza' itp. sam już miałem taką jazdę i do tego już tak odrealnioną że
trochę mnie to przeraziło. Leżę na trawie, wszystko się wygina, drzewa
poruszają się jakby machały w moim kierunku, cały krajobraz faluje, w
niektórych miejscach drga, obrazy zaczęły nakładać się na siebie,
obracać, raz wszystko rozmyte, innym razem regularne, wstałem i patrzę
na trawę a tu trawa zaczyna wyginać się i jakby tańczyć przede mną,
wszystkie źdźbła zaczynają tworzyć jedną masę w idealnie regularnych
kształtach, jedno obok drugiego raz w jedną raz w drugą stronę, tak
jakby wszystkie kłosy połamać i poukładać we wzorki, trawiaste wiry i
tym podobne rzeczy... wyższe trawy wystające ponad tą masę po
dokładniejszym przyjrzeniu się składają się z łodygi i zamiasta liści
mnóstwa dziwnych trójkącików lub innych brył o prostych regularnych
zarysach, widziałem to tak perfekcyjnie dokładnie jakby istniało
naprawdę. Zaczęło mnie to wszystko lekko przytłaczać, wszystko,
dokładnie wszystko na około mnie żyło, poruszało się, zacząłem
zasłaniać oczy a w końcu zamykać je, zamykam a tu niespodzianka -
znajdowałem się w dziwnym miejscu, otoczony przepięknymi wzorkami
naokoło mnie, symetrycznie poukładanymi wstęgami schodzącymi się w
jednym górnym punkcie, wszystko pokryte fraktalową fakturą w
jaskrawych barwach - niebieskich, fioletowych aż po czerwienie,
mieniące się i o nieprawdopodobnej intensywności. Zacząłem obracać się
i kręcić we wszystkie strony...z boku musiało to rzeczywiście wyglądać
jak człowiek w obłędzie, wszystko było takie śliczne i ciekawe, i
wszystko chciałem zobaczyć wtedy to z powodu tego natłoku wydarzeń
wpakowałem się w krzak róży...wystraszyło mnie to bo nawet nie
wiedziałem co to jest, jakieś dziwaczne plącza mnie zaczęły pochłaniać
a ja nie mogłem się uwolnić, całkowicie straciłem orientację,
walczyłem i nareszcie uwolniłem się :) To zdarzenie trochę nawróciło
mnie ku rzeczywistości. Zauważyłem, że -P- i -S- trochę są daleko ode
mnie, idąc do nich na moim palcu zauważyłem coś bardzo dziwnego (dla
wyjaśnienia, okazało się później, że skaleczyłem sobie palca kolcem
róży...malutkie ukłucie), dziwne jaskrawo czerwone coś, zacząłem
machać szybko ręką a to czerwone coś zaczęło mi tworzyć w powietrzu
smugi, wyglądało to jakby rozlać jakiś płyn w nieważkości, -P- zaczął
mi się dziwnie przyglądać i powiedział, że mam krew na twarzy,
zacząłem się wycierać rękoma i wtedy inna rzecz zwróciła moją
uwagę...twarz -P-, wyglądał jak...potwór? Brwi układały mu się w
dziwaczny kształt, skóra była dziwnej faktury i koloru a oczy i w
ogóle oczodoły zapadały się w głąb głowy, wokół ust fioletowa
poświata. Wszyscy zaczęliśmy się sobie przyglądać, -S- był zielony i
miał krótkie włosy przez które było widać skórę na głowie, włosy
układały się w regularne kształty a skóra pod nimi ciągle się ruszała
i przesuwała, jakby była innym organizmem. W oddali zobaczyliśmy
jakichś ludzi, doszliśmy do wniosku że zmywamy się z tego miejsca. -S-
na widok tych ludzi przeraził się na tyle, że prawie zaczął uciekać.
Ja i -P- spokojnie ruszyliśmy za -S- w kierunku pól gdzie na pewno
nikogo nie można było spotkać, a tym bardziej nikt nie mógł spotkać
nas. Na polu widziałem mnóstwo małych zieloniutkich kłosów pszenicy
czy innego czegoś, wszystkie machały do mnie, ziemia między nimi
nabrała jaskrawego pomarańczowo-brązowego kształtu, wyglądała jak
powierzchnia marsa, idąc czułem się jakbym leciał i oglądał jakaś
planetę z lotu ptaka, mnóstwo kanionów, gór...patrząc w dal wyglądało
to jak... nie wiem, jakieś coś :) w czasie gdy my 'lecieliśmy' ;) -S-
wpakował się w krzaki i musiał się chyba już całkiem wystraszyć... to
był początek jego bad tripu. Doszliśmy do końca pola i -S- powiedział,
że dalej nie idzie... usiadł na skraju pola w trawie i już się stamtąd
nie ruszył. Zaczęliśmy z nim rozmawiać ale nic to nie dało, skulił
głowę w kolana i przestał reagować, zostaliśmy przy nim jednak ale nie
mogliśmy wysiedzieć w jednym miejscu. Łaziliśmy w kółko bez celu, co
jakiś czas mijałem -P- albo podchodziłem do -S-, mijając -P- nie mówił
nic poza 'Bańka, ale bańka'. Robiło się już ciemno, nieprawdopodobny
widok zachodu słońca (ach te kolory, ach te wzory) i wszystkiego co
mnie otaczało wywołało u mnie wrażenie, że przeniosłem się gdzieś
indziej... byłem pewien że nie jestem na Ziemi, nie było niczego co
znałem z rzeczywistości, z naszej planety. Totalne odrealnienie nie do
opisania i uczucie totalnej wszech-pustki, było tylko nas trzech i
nikogo więcej, gdzieś... w jakimś miejscu, w którym jeszcze nigdy nie
byliśmy i na pewno nikt nie był, mimo wszystko dobrze się tam
czułem... aż ciarki przechodziły mnie po plecach, uczucie czystej
radości, maksymalnie wolny, bez problemów, bez zmartwień,
obowiązków... tylko ja i moja uwolniona świadomość, spojrzałem na
siebie - to nie ja, na moja zieloną bluzę, z bluzy zaczęły wyłaniać
się błyszczące łuski, moja nowa skóra na moim nowym ciele... dotykałem
mojej twarzy i nie poznawałem tych zaokrągleń na niej... zamieniałem
się w inną istotę. Popatrzałem na -P-, jaszczur w ubraniu, na jego
spodniach w moro nie było jednego koloru, w jego miejscu spodnie były
przezroczyste, stał w jakimś ogromnym wgłębieniu zawieszony w połowie
wysokości (kompletnie rozjechany 3wymiar). Każdy z nas coś mamrotał do
siebie, podszedłem do -S-, tam gdzie wcześniej siedział położył się,
leżał i jak przez mgłę pamiętam że mówił mi coś o jakichś
helikopterach które zaraz po nas przylecą, pytał się czy też je słyszę
a ja cos mamrotałem do siebie. Przyglądałem się -S- a jego leżąca
głowa u dołu rozlewała się jak budyń, miał jaskrawo zielone oczy a gdy
otwierał swoją paszczę promieniało z jej wnętrza fioletowe światło.
Robiło się już prawie całkiem ciemno, przez to obraz miałem ciągle
przesłonięty jakimiś fraktalami, w oddali na górze widziałem piękny
oświetlony budynek z wielkimi kolumnami, i migające na nim światełka
(tak naprawdę wieczorem widać tam drogę i światła samochodów :). Zaraz
obok widok zamku w moim mieście, chociaż normalnie z tamtego miejsca
widać go dość płasko, wtedy był w całości ułożony dziwacznie w
przestrzeni... był oświetlony a jego ściany idealnie układały się w
obraz na którym widać było płynącą rzekę, urwisty brzeg, jakieś cienie
i wogole 100% real... zapakowac w ramke i zabrac do domu ;). -P- w tym
czasie podszedł kawałek na pole którym przyszliśmy, kucnął sobie
gdzieś tam i coś gadał do siebie, w ciemności z oddali wyglądał jak
pies a gdy wstał miał nienormalnie długie ręce i nogi (jakby na
szczudłach). Podszedłem i siadłem obok -S-, pytałem się go co się
dzieje na co usłyszałem 'oni po nas przyjdą, oni nas widzieli'... jacy
oni? Zaczęliśmy gadać i okazało się, że -S- miał niezbyt pozytywną
jazdę na całkiem oddzielny tripreport... na szczęście jakos wyszedł z
tego. Peak już minął i zaczęliśmy z wolna wracać z tego świata. Po
krótkiej naradzie zapadła decyzja że wracamy, w ciszy schodziliśmy z
Marsa ;), nikt nic nie mówił... nie mieliśmy ochoty, byliśmy zmęczeni i
wstrząśnięci. Szedłem i czułem się jakbym nigdy tu nie był, wszystko
było niby jakoś znane ale i nieznane. Szedłem po trawie i czułem coś
czego nigdy nie czułem - całkiem nowe uczucie chodzenia po trawie,
szedłem po lekko błotnistej ziemi i to samo, uczucie jakbym nigdy nie
chodził po czymś takim. Po drodze znaleźliśmy pasącego się konia, na
początku myślałem że to osioł albo kucyk...strasznie śmiesznie
wyglądał, podeszliśmy do niego i każdy go głaskał, jego... sierść była
taka delikatna i gładka, najlepsze jest to że w ogóle się nas nie bał.
Czułem się jakbym miał zresetowany mózg i wydawało mi się że tak mi
już zostanie i że będę musiał się wszystkiego nauczyć od nowa,
wszystko czego do tej pory nauczyłem się w życiu już nie istnieje,
myślałem że przesadziłem z tymi grzybami, ze zjadlem za duzo i
wszystko w mojej głowie się skasowało... jakoś jednak pogodziłem się z
tym bo na szczeście nie mam tendencji do wkręcania sobie przykrych
rzeczy, zaraz potem zaczęły mi w głowie krążyć inne myśli. Myśli o
samym sobie, czułem się uwolniony od czegoś, od całego zła i obłudy
tej we mnie, w moim wnętrzu, zacząłem zastanawiać się dlaczego ludzie
są tacy zakłamani, po co robią tyle niepotrzebnych rzeczy, dlaczego
nie potrafimy być wobec siebie otwarci i po co zakładamy maski i
kreujemy siebie na potrzebę otoczenia nie ukazując tego jacy jesteśmy
na prawdę. Dlaczego wszystko jest takie skomplikowane a tak naprawdę z
innego punktu widzenia tak banalnie proste, gdzie zgubiliśmy całą
prawdę o życiu i tak na prawdę nie potrafimy żyć, nie potrafimy
kochać, jesteśmy jak automaty wykonujące różne czynności... bez
duszy... z klapkami na oczach gonimy za szczęściem, stanem którego w
podawany nam przez system sposób nigdy nie osiągniemy. Goniąc za tym
co oferuje nam cywilizacja gubimy się w przedmiotach,
pseudo-wartościowych papierkach z cyferkami, rzeczach tak naprawdę nie
potrzebnych i nieważnych zapominając o własnych uczuciach i
wewnętrznej harmonii. Wszyscy jesteśmy maszynami w niewoli
systemu... cywilizacji, napędzani kasą jak paliwem. Trudno przekazać te
wszystkie myśli a jeszcze trudniej ich wielkość w tamtym momencie, to
tak jakby odkryć nowy nie poznany kontynent. Dowiedzieć się rzeczy
których nikt nam nie powie i żadna szkoła nas tego nie nauczy.
Wszystko to było dla mnie jak jeden wielki wielki BOOM. Zaczęliśmy w
końcu coś gadać do siebie, mijaliśmy ludzi i ich puste twarze... byli
tak żałośnie śmieszni w tamtej chwili. Po powrocie, na mieście okazało
się że jeszcze trochę nas trzyma... budynki nadal falowały. Byliśmy
cali ubrudzeni błotem, -S- do tego miał całe plecy w błocie od leżenia
w trawie. Była gdzieś tak 22 lub 23, byliśmy już strasznie zmęczeni
ale nie mogliśmy jeszcze wrócić do domu... źrenice rozszerzone do
granic możliwości, no i to błoto wszędzie... trochę dziwnie by to
wyglądało. -P- mimo wszystko zdecydował się iść do domu a ja z -S-
poszliśmy sobie odpocząć w parku... siedzieliśmy tam jeszcze
przynajmniej z 4 godziny rozmawiając o życiu, śmierci i wszystkim w
ogóle... totalne katharsis, dochodziliśmy do tych samych prawd i
wniosków, czasami bardzo osobistych. Na drugi dzień spotkaliśmy się
rano, każdy z nas wyglądał fatalnie... zresztą nigdy w życiu już nie
miałem tak fatalnego zjazdu po grzybach... podkrążone oczy i twarz
jakby po tygodniu nie spania. Siedząc i wspominając to co się działo w
dzień poprzedni doszliśmy zgodnie do wniosku że było to najbardziej
nieprawdopodobne i niesamowite przeżycie w dotychczasowym naszym
istnieniu, nieprawdopodobnie przerażające a jednocześnie
nieprawdopodobnie piękne. Ja i -P- przez prawie tydzień nawet nie
ruszyliśmy alko ani nawet zioła chociaz w tamym czasie ostro
przypalalismy, prawie codziennie. -S- zajęło to trochę dłużej bo
dopiero po mniej więcej dwóch tygodniach zdecydował się coś zapalić i
w ogóle dopiero wtedy zaczął zachowywać się jakoś normalnie. Potężnie
zmienił mnie ten trip... żaden inny już tyle mi nie pokazał i podczas
żadnego innego tripu nie dowiedziałem się tyle o sobie, od tamtego
czasu stałem się wręcz kimś całkiem innym, nowym, lepszym
człowiekiem... teraz po latach strasznie się z tego cieszę i chociaż
czasami zdarza się że zapominam o tym co mnie grzyby nauczyły to wiem
i mam świadomość tego co robię źle i na którą drogę najlepiej wrócić
aby szczęśliwie przejść przez życie, w końcu żyjemy po ty by być
szczęśliwi. Szkoda tylko, że nie mogę naprawić wszystkich tak jak sam
naprawiłem siebie (a może ktoś ma pomysł na masowe zgrzybienie całego
świata :). Kropka
- 7380 odsłon