w pokoju u m.
detale
raporty unknown
- Jak zostać G-łupawym B-ambrem L-unatycznym (krótki poradnik)
- Zoologiczno spirytualny trip na benzydaminie
- Do czego służy otwieracz???
- Podróż barką
- DXM - moja miłość skończyła się tragedią.
- To chyba Bóg...
- DOI - SROI (Pyndolowe Stany Po Umyciu Pach)
- Tramal wciąga.. 500mg
- Jak się nie nudzić, czyli DXMowe wagary.
- Tramadol test trip
w pokoju u m.
podobne
Ilość: 35 szt.
Tak więc chciałbym podzielić się z Wami, dragująca części społeczeństwa
pewnymi przemyśleniami na temat tego co się u mnie ostatnio działo. A działo
się wiele.
2 października wróciłem ze Stanów, gdzie przez ostatnie 3 miesiące ciężko
pracowałem,
razem z moją dziewczyną, M.:-) (to dla Ciebie, TO jest ten mój bełkot i
pierdolenie
3 po 3 w trakcie jazd). Od co najmniej dwóch lat czytałem dużo o Grzybach i
cały czas
chciałem je zdobyć. Mieszkam w dużym mieście, ale zdobyć grzybków się nie
udawało.
Wydwało mi się nawet w pewnym momencie, że jest to jakaś klątwa spoczywająca
na mnie,
bo ilekroć miały już być, kolesie albo w ostatnim momencie się wycofywali
albo
okazywało się, że wszystko OK, ale ktoś już je zjadł. Po powrocie z USA
jedna z koleżanek
z bloku, P., powiedziała że grzyby są od ręki. Nie bacząc na wysokie koszty
(90zł)
zakupiłem niezbędną ilość (75szt.) które skonsumowaliśmy w pierwszą sobotę
października
z moją dziewczyną przegryzając je chlebem z masłem. Oboje do końca nie
wiedzieliśmy
czego można się po nich spodziewać. Nigdy wcześniej nie jedliśmy grzybów
(wcześniej
tylko kwasa na pół), więc z ogromnym podnieceniem (trzęsące się ręce)
oczekiwaliśmy
pierwszych efektów. Nerwowo odliczałem minuty, wciąż mając w pamięci setki
raportów
z tripów którze przeczytałem. Po około 20 minutach zrobiło mi się strasznie
zimno,
zacząłem narzekać M., że w jej pokoju jest strasznie zimno, chodziłem i
zrzędziłem.
M. włączyła piecyk i już po chwili siedzieliśmy i dopalaliśmy trochę zioła
(naturka,
ale dobra) na lepsze wejście. Równo (patrzyłem na zegarek) 45 minut po
zjedzeniu
kanapek z grzybami CYK! i pojawiły się barwne halucynacje, zupełnie jakby
ktoś przełączył
mi guziczek w mózgu. Ściany zafalowały, pokryły się niebieskozielonymi
wzorami, które
tętniły własnym życiem, wnikając i wychodząc ze ścian na przemian, całość
robiła naprawdę
spore wrażenie. Cały pokój nieustannie zmieniał proporcje, patrzyłem na
ścianę na której
zamontowana była półka - raz półka była na wyciągnięcie ręki, innym razem
wisiała gdzieś na
odległej ścianie, by po chwili rozciągnąć się na całą szerokość ściany.
Początkowe uczucie
zimna ustąpiło, ja zacząłem się intensywnie pocić (jak po kwasie) a M.
płakać i smarkać
jednocześnie (była w środku przeziębienia). Na pytanie "Dlaczego płaczesz?"
odpowiadała
"Nie wiem" po czym oboje się śmialiśmy. Gdy tak sobie wesoło siedzieliśmy,
próbowałem
zmierzyć upływ czasu. PROBLEM: Widziałem godzinę na zegarku wskazówkowym,
ale nijak nie
mogłem policzyć czegokolwiek. Gdy wiedziałem która jest teraz godzina, to
zapominałem
o której zjedliśmy grzyby, a gdy przypomniałem sobie o której to było, nie
mogłem
zrozumieć która jest godzina bez zapomnienia tej informacji. Brzmi jak stek
bzdur,
ale wczytajcie się w to. Było tak, jak gdyby mój mózg mógł tylko albo
pamiętać godzinę
zażycia grzypków (zero) albo rozumieć która jest godzina w danym momencie.
Było tak, jakby
kluczem do odczytania znaczenia wskazówek na tarczy zegarka było zapomnienie
godziny zero.
Bez tego wpatrywałem się i wpatrywałem a i tak nie rozumiałem która tak
naprawdę
jest teraz. W końcu dałem spokój tym wysiłkom zmuszenia do zadań
matematycznych
mózgu po 35 grzybkach, a stało się to po rozmowie z M. i wspólnym dojściu do
wniosku,
że "czas nie jest ważny". I to jest pierwszy powód dla którego są to dla
mnie
Grzyby Prawdy. Czas tak naprawdę nie jest ważny. Liczymy jego upływ, żeby
można było
zorganizować sensownie życie społeczeństw, ale tym co się liczy jest dana
chwila.
I to jest ważna lekcja. Myśląc wciąż o tym co było lub ciągle martwiąc się
tym co
będzie nie żyjemy tak naprawdę TU i TERAZ tylko ciągle dążymy do czegoś co
nieuchwytne.
Koncentrując się na maksymalnym wykorzystaniu danej chwili, uzyskujemy
doskonałe
wykorzystanie całego naszego dotychczasowego życia. To jest dla mnie "carpe
diem" -
chwytanie chwili. Wykorzystując DANY MOMENT możemy uczynić nasze życie
lepszym.
Jeśli uda nam się wykorzystywać każdą chwilę i żyć tylko TERAZ, to nie
będziemy
musieli do niczego więcej dążyć. Nie mówię tu oczywiście o kompletnym olaniu
wszystkiego i wszystkich bo "trzeba żyć chwilą, a nie martwić się co będzie
jutro".
Taka postawa nie prowadzi do niczego poza popadaniem w otępienie i doskonale
znany "syndrom amotywacyjny" po zbakaniu, objawiający się popularną ZWAŁĄ (o
przezwyciężaniu
zwały to będzie osobna dygresja). Tak więc grzyby tylko potwiedziły
doskonale znany
fakt, że życie to nieskończony ciąg chwil,momentów,ciągłych "TU i TERAZ"
następujących
stale jeden za drugim. Chwila nie ma dla mnie określonego wymiaru czasowego.
Jest to raczej dane wydarzenie lub nawet przemyślenia zachodzące w mojej
głowie.
Chwila może być niezmiernie krótka, jak taka gdy widzimy postać kątem oka,
obracamy
głowę a to był zwykły halun! To chwila krótka jak mgnienie oka. Są też z
drugiej
strony chwile, które zdają się rozciągać w nieskończoność, jak to się dzieje
po kwaaaaaaasie. Taka mała dygresja.
Wracając do tripu, jazda rozkręciła się na dobre. Doszliśmy do tego, że M.
siedziała
na swojej kanapce i słuchała moich narzekań na to jak w jej pokoju jest
zimno i brudno
(u mnie jest większy syf!). W końcu stwierdziła, że nie robi nic z tym
pokojem bo on
jest za duży dla niej i niedobry, a skoro jest za duży i niedobry to nic nie
będzie
z nim robić. Takie błędne koło, które sprawiło, że nie czuła się dobrze w
miejscu
w którym powinna czuć się najlepiej. Postanowiłem pomóc. Zabrałem się za
przesuwanie
foteli i przestawianie roślin, co w sumie dało niewielki efekt, ale widać
już było
pozytywne zmiany i w pokoju było przyjemniej. M. ruszyła mi do pomocy. Razem
przestawiliśmy kilka butelek pod ścianę, rozłożyliśmy ławeczkę do ćwiczeń
(niezła jazda
z tym była, postawienie jej na nogi zajęło nam trochę czasu) i
przestawiliśmy kilka
doniczek z kwiatkami. Podczas przesuwania stolika wydawało mi się, że cały
stolik
się wygina, skrzywia i skręca - niezły schiz! Po około dwóch godzinach
porządków
przeplatanych przerwami pełnymi przemyśleń na temat życia, swego miejsca w
rodzinie
i społeczeństwie. M. cały czas płakała, łzy płynęły strumieniami, cały czas
jednak
śmiała się i miała wesołą jazdę razem ze mną. Zaliczyliśmy też wędrówkę po
domu,
poszliśmy do NIEBIESKIEGO pokoju - tak intensywnych kolorów nigdy nie
widziałem.
Cały pokój wypełniony był niebieską poświatą bijącą od błękitnych tapet i
butelki
wody Nałęczowianka w takim samym kolorze. Było naprawdę niesamowicie, jazda
cały
czas zachowywała się jak sinusoida, płynęła, raz będąc mocniejszą a raz
słabszą fazą,
co dawało świetny efekt - fajna jazda, chwila odpoczynku, fajna jazda, itd.
Z ciekawych schizów jakie miałem:
DOTYKAM SWOICH WŁOSÓW ale nie czuję ich w dotku palcami, lecz widzę je
narysowane
na kartce komiksu. Coś jakby skojarzenie, które poszło zupełnie inną drogą
(nie: palce=>mózg a raczej mózg=>mózg).
SKOJARZENIA - Cały czas pojawiały mi się "w głowie" skojarzenia. Na
przykład:
słyszę skrzypnięcie drzwi=>"widzę" poskręcane kształty. Coś jak synestezja,
odbieranie wrażeń nie tylko jednym zmysłem. Dźwięki powodowały
skojarzenia-wizje.
EMOCJE - niesamowicie wyczulone, M. płakała śmiejąc się, a ja wciąż miałem
wahania od radości do zdziwienia. Doskonale wyczuwaliśmy emocje innych
ludzi,
jak po zbakaniu ale o wiele silniej. Człowiek jest tak przyjaźnie nastawiony
do ludzi! Każdemu chce pomóc.
Kończę już bo trzeba kłaść się spać (jest 1:37) a fazka grzybowo-trawkowa
już prawie
zeszła. Do pisania powrócę w najbliższej wolnej chwili, kiedy MNIE będzie to
pasowało
i kiedy będę dostatecznie czymś odurzony. Ostatecznie to MÓJ dziennik. Do
zobaczenia :-)
- 7732 odsłony