Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

żadne tam śmietany.....

żadne tam śmietany.....

Użytkownik - .Kamil.





Wiek - 27 lat





nazwa substancji - N2O





poziom doświadczenia - niezliczona ilość razy, generalnie raczej doświadczony z marihuana, N2O, lsd i grzybami.





dawka, metoda zażycia - wdychanie przez balon, co pewien czas zaczerpnięcie świeżego powietrza.





"set & setting" - głównie podczas imprez, ale sporo solowych eksperymentów.





Od kiedy przeczytałem pierwsze opowieści o gazie rozweselającym, zawsze chciałem tej substancji spróbować. W sumie nie ma aż tak wiele relatywnie bezpiecznych psychodelicznych substancji, które dostępne są w nieograniczonych ilościach, zwłaszcza gdy ma się kolegę anestezjologa, hehehe





W czerwcu 2002 udało mi się wynająć 7-kilogramową butlę z N2O od pewnego gościa ze szpitala z Polski centralnej. Ponieważ załatwiałem wszystko przez znajomego, sam go osobiście nie poznałem. Biorąc pod uwagę, że zapłaciłem 50 złotych za niemal roczne użytkowanie gazu, pojedynczy "trip" był tańszy niż bułka z masłem. A ponieważ 7 kilo gazu przechowywane jest pod dużym ciśnieniem, ilość możliwych napełnień balona jest liczona w setkach tysięcy - trudno o tańsze i lepsze źródło N2O. Tańsze nie oznacza jednak bezpieczne - co innego whippets, czyli bita śmietana, a co innego gaz z butli, w dodatku bez reduktora. Jedyne ryzyko przy napełnianiu balona gazem z bitej śmietany polega na tym, że najemy się trochę tego słodkiego świństwa. W przypadku kilkukilogramowej butli ryzyko rośnie i na prawdę trzeba uważać. Dla niewtajemniczonych: reduktor to specjalna nakładka na butlę, dzięki której można dokładniej dawkować przepływ gazu. Gdy odkręcimy zawór bez reduktora, po 1/4 obrotu gaz wylatuje z takim ciśnieniem, że może nam zamrozić paluchy. A zamrożonymi palcami trudno zakręcić zawór, więc pokój wypełnia się gazem, który jest szybciej asymilowany przez hemoglobinę niż tlen. Efekt - mama albo dziewczyna znajduje nas z posiniałą twarzą w salonie. Chyba nikt nie chce takiego końca, więc przestroga dla wszystkich, którzy chcą się bawić w napełnianie baloników bez reduktora u siebie w pokoju: potrenujcie najpierw na świeżym powietrzu, albo idźcie do sklepu, gdzie sprzedają reduktory. A ponieważ nie wszędzie można je dostać (w Warszawie w sklepach z butlami i przewodami gumowymi odsyłali mnie do sklepów zaopatrujących szpitale, bo do nadtlenków sprzedaje się ponoć specjalne reduktory), czasami trzeba więc podjąć ryzyko :-)





Zaraz potem jak wtargałem butlę do siebie do mieszkania (7 kilo gazu + ok. 10 kg samej butli to sporo!) i poćwiczyłem otwieranie zaworu na dworzu, okazało się, że nie mam baloników. Ponieważ poczytałem sobie wcześniej o tych, którzy dla zmaksymalizowania efektu otwierają zawór w pokoju i przez swoją głupotę wyciągają nogi (patrz wyżej), postanowiłem napełnić mimo wszystko torebkę foliową. Okazało się to dosyć trudne, a wręcz niemożliwe - musiałem iść i kupić balony. Nie było to łatwe, ale w końcu udało się. Kilka dni później, gdy miałem wolną chwilę, poszedłem do łazienki i napełniłem mój pierwszy balon N2O. Trzęsącymi się rękami zakręciłem zawór (trzęsłem się z podniecenia, bo odkręciłem butlę minimalnie i napełniałem go z minutę - bałem się huku pękającego balona w przypadku odkręcenia butli zbyt mocno), poszedłem do drugiego pokoju, usiadłem wygodnie (by na wypadek zachwiań równowagi nie przywalić czołem w podłogę albo kant mebla) i wziąłem pierwszego macha.





Na początku smak: czysty podtlenek azotu jest lekko słodkawy, więc to było pierwsze wrażenie. Potem zaś wszystko zaczęło wirować, kręcić się, wrażenie podobne do tego po zejściu z dobrej karuzeli - zachwianie błędnika. Muzyka w głośnikach miała metaliczne brzmienie. Ciało stało się wyraźnie lżejsze (w końcu N2O to środek przeciwbólowy), ale mimo to pozostawało pulsowanie jak po dużym wysiłku. Nie spotkałem się z poważnymi przeciwwskazaniami nigdzie wcześniej i uważam się za raczej zdrową osobę, ale zarówno teraz jak i przy każdym kolejnym razie czułem niezbyt miłe pulsowanie wewnątrz czaszki oraz w tętnicach udowych, jakby ciśnienie skakało na kilka sekund bardzo mocno. To jednak jedyny nieprzyjemny apsekt działania N2O.





Wrażenie po N2O trudno nazwać zabawnym, a z pewnością - przynajmniej jeśli chodzi o mnie - nie ma ono nic wspólnego z obiegową nazwą: podczas ponad setki sesji gaz rozweselający raczej nie przyprawił mnie o salwy śmiechu. Poza 1-minutowym odurzeniem po 1 machu gazu (lekka bezcielesność, halucynacje słuchowe - metaliczne "młoteczki" w uszach, kłopoty z logicznym myśleniem, lekkość w nastroju, przysłowiowe odpłynięcie), następuje raczej szybki powrót na ziemię i żeby podtrzymać efekt, trzeba wziąć szybko kolejnego macha.
Śmiesznie nie jest, w każdym razie jeśli już się w trakcie zabaw z gazem śmiałem, to raczej nie miało to związku z samą substancją. W zasadzie najciekawsze podczas sesji z N2O są wrażenia słuchowe i poczucie mocnego oderwania od ziemi - ciało przestaje istnieć na parę sekund i to jest na pewno najciekawszy punkt programu.





Ponieważ miałem nieograniczony dostęp do gazu, testowałem go w różnych okolicznościach i dawkach, w różnym towarzystwie i w różnych kombinacjach. Po kilku machach z rzędu (przerywanych haustami powietrza), efekt się nie intensyfikował. Natomiast intensyfikują się wrażenia po łączeniu gazu z konopiami i wówczas uwypukla się ten psychodeliczny aspekt jazdy. Muzyka wchodzi jeszcze cudowniej, bardzo się zmienia, wszystko staje się głośniejsze, pojawiają się dziwaczne "delaye", wewnętrzne zagubienie (w pozytywnym tego słowa znaczeniu) jest ogromne - pamiętam jak na niejednej imprezie po paru jointach leżałem na ziemi z pustym balonem w ręku i zastanawiałem się "co ja tu robię? Kim jestem? Jak się nazywam? Co to za miejsce?" po czym wracałem do rzeczywistości, jakby wciągnięty przez nią, wyrwany z tego miłego otępienia.





Gaz ma to do siebie, że w większych ilościach jednak muli - dobrze go zapodać na koniec imprezy, gdy wszyscy pokładają się po kontach, inaczej można wszystkich za szybko sprowadzić do parteru na dłużej. Idealnie nadaje się przed snem - cudownie uspokaja, ułatwia zaśnięcie. Po zejściu głównej fazy i tak czujemy się jak po krótkiej drzemce, więc od razu milej się zasypia. Przez ostatnie miesiące nasyciłem się nim wystarczająco - prawie każda impreza kończyła się z balonem w ręku. Czy gra jest warta tego zachodu ze śmietanami? Ja bym się w to nie bawił, ale jeśli ktoś ma cierpliwość i uda mu się złapać trochę podtlenku do balonika, z pewnością nie będzie zawiedziony.

Ocena: 
Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media