sqn sux
detale
raporty unknown
- Jak zostać G-łupawym B-ambrem L-unatycznym (krótki poradnik)
- Zoologiczno spirytualny trip na benzydaminie
- Do czego służy otwieracz???
- Podróż barką
- DXM - moja miłość skończyła się tragedią.
- To chyba Bóg...
- DOI - SROI (Pyndolowe Stany Po Umyciu Pach)
- Tramal wciąga.. 500mg
- Jak się nie nudzić, czyli DXMowe wagary.
- Tramadol test trip
sqn sux
podobne
Substancja:
Marihuana bliżej nieokreślonego pochodzenia.
Doświadczenia:
mj i hasz wiele razy, amf i meth spróbowałem, xtc, grzyby cubensis, san pedro, salvia, trochę aptecznych specyfików i ronson swojego czasu (ech, ta młodość...), CLONAZEPAM parę razy (zaznaczam, bo może mieć to wpływ na opisywane doświadczenie). Do wszystkiego podejście eksperymentalne (poza mj ofkoz:). Ostatnimi czasy przystopowałem i staram sie żyć w trzeźwości (po pewnym grzybowym bad-tripie, ale to już inna historia...)
Set & Setting:
Dom kolegi P., przypomnienie starych, dobrych czasów, kiedy to co tydzień paliliśmy u niego. Tego dnia graliśmy w spektaklu, który zmeczył mnie zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Rodzinka P. była w domu, ale zacząłem zabawę dopiero gdy wszyscy poszli spać.
Po wyjściu z teatru plan zadań wyglądał tak: jedziemy do mnie, wezmę parę niezbędnych rzeczy i załatwię trochę zielonego specyfiku. Wszelkie znaki na niebie i ziemi mówiły, że tego dnia palić nie powinienem. Zaufani "zaopatrzeniowcy" albo gdzieś powyjeżdżali, albo nie mogli wyjść z domu. Chwila kręcenia się po osiedlu zaowocowała zdobyciem mj z nieznanego mi wcześniej źródła (później się okazało, że kiedyś od tego samego gościa ktoś załatwiał mi trefne xtc - białe mitsubishi, które wogóle nie działały, a smakowały jak aspiryna).
Już chwilę później mój ojciec odwoził nas do domu P.
Będąc na miejscu, ja i P. zjedliśmy kolację i czekaliśmy, aż jego rodzina pójdzie spać. Nastąpiło to godzinę później, tj około 0:00. Wtedy to z woreczka odsypałem ok 0.3 - 0.4 grama, pokruszyłem i zacząłem kręcić ślicznego jointa z czystego ziela. P. nie chciał palić tego wieczora, zresztą nie palił już baaaardzo długo (ja też jakiś czas), przez nasze eksperymenty z dragami nabawił się poważnych problemów zdrowotnych, a po mocnym skunie zawsze zaczynał wariować. Jednakże ziółko, które miałem tego wieczora, sprawiało tak dobre wrażenie, że o mały włos się nie skusił. "Jaki naturalny, kwiatowy zapach" - mówił, przystawiając swój nos do otwartej samarki. Tak, topy które tego wieczora paliłem wyglądały i pachniały naprawde pięknie. Nie były podobne do sypkiego, śmierdzącego miału, który niejednokrotnie zapewniał zabawę przez 15minut, po czym fundował zmulenie. Gdy rozpaliłem jointa długimi, kominkowymi zapałkami (nic innego nie było pod ręką), mój nastrój (tego dnia bardzo kiepski) od razu uległ poprawie.
Godz. 0:00. Nie dałem rady wypalić całego lolka od razu (taki był duży :P ). Spaliłem najpierw 1/3, chwilę później kolejną 1/3. Resztę zostawiłem na później, bo jak na razie świetnie się bawiłem obserwując P. odwalającego zabawne akcje (choć może trochę naciągane z punktu widzenia człowieka mocno skopconego:). Mój stan w tamtej chwili można by nazwać "real high". Byłem kosmicznie rozbawiony, emocjonalnie pobudzony, intelektualnie oświecony :DDD P. dawał mi tematy do rozmyślań, np. miałem łączyć ze sobą w sposób abstrakcyjny różne słowa. Wychodził z tego bełkot:) ale litery w mojej wyobraźni stały się namacalne, a ja byłem wyposażony w narzędzia (!) by je abstrakcyjnie ze sobą łączyć. Światło lampki w pokoju P. wydawało się tworzyć delikatną, drgającą poświatę. Wody i dobrego wina miałem pod dostatkiem. Widziałem, że zmęczony P. prawie usypia, trzeba więc było wybrać się w podróż do kuchni, aby rozbudzić kompana, zjeść coś dobrego, i przy okazji znaleźć sprawną zapalniczkę.
Ok. godz. 1:00. Droga do kuchni nie była krótka. Wyszliśmy z pokoju, zeszliśmy po schodach, i po przejściu przez korytarz już byliśmy w skarbnicy dobrego jedzenia. P. jak zwykle chciał dać popis swoich kulinarnych umiejętności, zabrał się więc do robienia kanapek:) W tym czasie ja poszedłem do toalety. Gdy do niej wszedłem, nastąpiło chwilowe zamroczenie. Znałem już to uczucie, nieraz gdy dużo wypaliłem robiło mi się słabo, tak że nie mogłem ustać na nogach. Jednak zawsze był to tylko krótkotrwały efekt, wystarczyło usiąść żeby wszystko wróciło do normy. Tak też zrobiłem, usiadłem na WCdesce ale osłabienie nie ustępowało, tylko nadchodziło falami. Wyszedłem z łazienki i szybko poinformowałem P. że muszę się położyć, że jest mi słabo. On na to: "spokojnie, nie wkręcaj się. Nie idź na górę sam, jak zrobię kanapki to pójdziemy razem."
Usiadłem.
Siedząc na krześle czułem, że coraz silniej mnie mroczy. Obraz był coraz ciemniejszy, a ja coraz bliżej utraty przytomności. P. nadal robi kanapki, próbuję go zawołać (był z 5-8 metrów ode mnie), ale brakuje mi sił na mówienie, z ust wydostaje się tylko bełkot. P. odrywa się od robienia kanapek i do mnie podchodzi. Zamroczyło mnie już całkowicie. Widzę ciemność, w oddali słyszę swój jęk -wydaje mi się zbyt głośny, mam nadzieję że nikogo w domu nie obudzę.
Żyję innym życiem. To coś jak sen, ale bardziej realistyczny. Jakbym na chwilę przestał być sobą i przeniósł się do innego miejsca, innego "mnie". Nie pamiętam szczegółów, wiem tylko że odbierałem to jak normalny świat. Czułem, że jestem tam przez jakieś piętnaście minut. Nagle otwieram oczy. Widzę P., stoi nade mną. Mam pogryzione wargi. GDZIE JA JESTEM?? Zdążyłem już zapomnieć, w którym świecie naprawdę żyję. Byłem niesamowicie zdziwiony. Po chwili przypomniałem sobie, co się stało, jak się tu znalazłem, kim jestem, itp. Jeszcze przez chwilę miałem drgawki. Trochę mnie mroczyło, ale i to powoli mijało. Sama utrata przytomności przypominała mi efekt eksperymentów, które robiłem w dzieciństwie z kolegami: naciskając klatkę piersiową traciło się na chwilę przytomność. Wtedy następowały "filmy", wydawały się bardzo długie, chociaż nieprzytomny był nieobecny tylko przez parę sekund.
Z punktu widzenia P. wyglądało to tak: wyszedłem z łazienki blady jak ściana. Siedząc na krześle bełkotałem, potem nastąpił skurcz wszystkich mięśni, zamiast oczu widać było same białka, a ja w konwulsjach z jękiem wiłem się na krześle. Gdyby nie włożył mi palców między zęby prawdopodobnie odgryzłbym sobie język. Próby przywrócenia mi przytomności plaskaczem w ryj nie dawały efektu. Ten atak trwał parenaście sekund, po czym nagle twarz nabrała koloru a ja się ocknąłem (z miną ogromnego zdziwienia:). P. był przerażony, adrenalina sprawiła, że drżały mu mięśnie (a zatem drżeliśmy oboje;). Później długo pilnował żebym nie zasnął, bo gdyby coś takiego przydarzyło mi się we śnie, to może nie pisałbym teraz tego TR.
Miało to miejsce 2 dni temu. Od tamtej pory boję się palić...:( Mam SZCZERĄ nadzieję, że zdarzenie to nastąpiło z powodu syfnej chemii w polskiej marihuanie, a nie jest wynikiem np. ujawniającej się epilepsji (zresztą niektóre objawy na to nie wskazują, a mj teoretycznie jest lekiem przeciwdrgawkowym). Myślę o tym także jako o przestrodze od Boga, który od pewnego grzybowego bad-tripa daje mi o sobie znać w prawdziwym życiu... Chyba jednak warto być naćpanym codziennością, a nie kolejnym związkiem chemicznym.
Pozostaje tylko liczyć na więcej pozytywów w życiu, mniej krzywych jazd i jak najwięcej trzeźwego myślenia.
Czego Wam i sobie jak najszczerzej życzę.
P.S. Tylko proszę, oszczędźcie sobie komentarzy typu "ale zajebista bania", albo "skąd ziomuś bierzesz taki towar"... W moim przekonaniu byłem naprawdę BLISKI końca.
- 8748 odsłon