...::: journey through a burning brain :::...
detale
raporty unknown
- Jak zostać G-łupawym B-ambrem L-unatycznym (krótki poradnik)
- Zoologiczno spirytualny trip na benzydaminie
- Do czego służy otwieracz???
- Podróż barką
- DXM - moja miłość skończyła się tragedią.
- To chyba Bóg...
- DOI - SROI (Pyndolowe Stany Po Umyciu Pach)
- Tramal wciąga.. 500mg
- Jak się nie nudzić, czyli DXMowe wagary.
- Tramadol test trip
...::: journey through a burning brain :::...
Substancje: Argyreia Nervosa (hawaiian baby woodrose; powój hawajski), MJ, ususzone liście Leonotis Nepetifolia (lion\'s tail)
Doświadczenie: MJ, hasz, LSD, grzyby, powój hawajski, yopo, lion\'s tail, DXM, feta, extasy (raz)... i pewnie coś jeszcze, czegom nie spamiętał;-)
Set&Setting: moja kawalerka, sobotni wieczór, chęć ponownego wypłynięcia na głębokie wody własnej (pod)świadomości:-)
Z nasionkami pewnej wdzięcznej roślinki zwanej tu i ówdzie powojem hawajskim miałem już 3 razy do czynienia, jednak jak dotąd tripowałem wyłącznie w samotności. Jednakże tym razem - dla odmiany - postanowiłem zarzucać z kumplem, ostatecznie "co dwie głowy to nie jedna", a grupowe tripowanie zawsze niesie ze sobą dreszcz niepewności co do przebiegu całego doświadczenia i nadaje całości posmak autentycznej Podróży w Nieznane;-)
Kumpel, nazwijmy go K, zjawił się w moim mieszkaniu punkt 17:00, ale samą intoksykację zaplanowaliśmy na godzinę 19:00 ze względu na to, że byłem: a) świeżo po obiedzie (na pełny żołądek nigdy nie zarzucam), b) jeszcze lekko "struty" po czwartkowym ochleju. Poszliśmy więc do najbliższego spożywczaka, żeby zaopatrzyć się w jakiś napój, który pomógłby zabić niezbyt przyjemny - przynajmniej w moim odczuciu - smak nasionek (ostatecznie stanęło na litrowym 7Up). Po powrocie wpadłem na pomysł, żeby przetestować susz lion\'s tail (zwanego również rock dagga), tym razem w formie blunta, gdyż palony z lufki nie przyniósł żadnych zauważalnych efektów. Tym razem było identycznie - zero psychoaktywnych efektów, pozostał jedynie posmak w ustach po wyjątkowo obrzydliwym dymie, którego smak jeden znajomy porównał do... spalin diesela:-) Postanowiliśmy dla zabicia czasu zagłębić się w lekturę;-) tomiku starej, dobrej Konopnickiej. Jako muzyczne tło na początek wybrałem Electric Wizard Dopethrone. Gdy z głośnika zaczęły wydobywać się miażdżące, brudne riffy zatopione psychodelicznej magmie z opętańczymi wokalizami typu
Dopethrone, in this land of sorcery
Dopethrone, vision through T.H.C., yeah
Dopethrone, feedback will free, yeah
Dopethrone, three wizards crowned with weed, yeah
to uznałem, że czas najwyższy zabrać się za konsumpcję magicznych nasionek:-)
K nożykiem zeskrobał z nasionek łupinki, po czym podzielił je na dwie kupki po 8 nasion w każdej. Ja natomiast dorwałem się do mojego nowego zakupu, czyli młynka do kawy i rozpocząłem proces defragmentacji naszych małych przyjaciół. W między czasie pokrótce wyjaśniłem K kilka kwestii związanych z powojem (zarzucał pierwszy raz), jak możliwość wystąpienia mdłości, problemów z oddychaniem, jak się ma LSA do LSD, blablabla... Po zmieleniu każdy swoją porcję wsypał do kubka i zalał 7Up. Mniej więcej do godziny 19:00 uporaliśmy się bez większych problemów z ich zawartością, a dalsze oczekiwanie na załadowanie się LSA postanowiliśmy urozmaicić spalając dwie lufencje MJ. Mój nastrój - nie licząc coraz bardziej odczuwalnego mulenia w żołądku - był przedni, K również zdawał się tryskać humorem. Po około 30 minutach ból brzucha uległ nasileniu, ale wciąż nie był na tyle mocny, żebym zwracał na niego większą uwagę. Zresztą kolejna lufka rozwiązała ten problem i skierowała moją uwagę na nasionka, które nie tak dawno zaległy w moich trzewiach. Zastanawiałem się jak będzie tym razem i czy 8 nasion nie jest zbyt małą dawką (zarzucałem już 12), gdy nagle, około godziny 20:00 poczułem, że zaczyna się... Nudności przeszły jak ręką odjął, myśli zaczynały nabierać zawrotnej prędkości, a ciało dostało taką porcję energii, że nie mogłem już dłużej usiedzieć w miejscu. Stało się! LSA zaczynało przejmować władzę nad moim ciałem i umysłem. Wstałem i zacząłem bez celu chodzić po pokoju. Wywiązał się dialog o mniej więcej następującej treści:
Ja: Ty, mnie już zaczyna powoli klepać, czuję się jakbym dostał niezłego kopa, jak po speedzie...
K: No mnie w sumie też, coś jakby zaczyna się zmieniać.
Zmieniłem muzykę na Colour Haze (niemiecki stoner psychedelic rock), gdyż Electric Wizard wydał mi się niezbyt odpowiedni na kwaszenie. Uwielbiam tę kapelę, ale na tripowanie po psychedelikach preferuję jednak lżejsze granie - Electric Wizard nawet po jaraniu może zdeka zeschizować, a co dopiero po LSA... Po pierwszym uderzeniu energii zauważyłem, że wyostrzeniu uległy moje zmysły (głównie słuch), byłem np w stanie (pomimo głośno grającej muzyki!) usłyszeć treść rozmów toczących się pod moją klatką czy kawałek dalej, na ulicy. Wciąż jednak trip przypominał bardziej ten po fukaniu, z chwilowymi "popływkami" w inną rzeczywistość, niż typową kwasową jazdę. Co innego K, który totalnie popłynął, zaczął chodzić w kółko, powtarzać jakieś absurdalne ciągi zupełnie przypadkowych słów przeradzające się momentami w niezrozumiały bełkot, tańczyć (!) i podrygiwać w rytm muzyki. Ja w między czasie rozmawiałem z kumplem na gg (pamiętam, że - niczym protokolant - zapisywałem wszystko, co K powiedział:-), a K praktycznie bez chwili przerwy oddawał się swoim dziwacznym praktykom, czym zaczął wyprowadzać mnie z równowagi. Czułem bowiem, że naokoło jest zbyt dużo bodźców: muzyka, odgłosy dochodzące z ulicy, z bloku i wreszcie kumpel, który nawijał jak szalony. Wszystko to zaczynało porządnie mnie przerastać, czułem, że to nie powinno się tak potoczyć i zacząłem - najpierw metodą łagodnej perswazji, potem przekleństwami - uciszać kumpla. Była nawet chwila, kiedy myślałem że wstanę i zwyczajnie K przylutuję w mordę. Na szczęście obyło się bez rozwiązań siłowych i K na jakiś czas zakończył swój monolog, a ja mogłem oddać się kontemplacji podróży, która stopniowo nabierała - ku mojej uciesze - coraz bardziej psychodelicznego kolorytu.
Zamknąłem więc oczy i zagłębiłem się w muzykę, delektując się CEVami: wszystkie pojawiały się na czarnym tle (czy raczej posiadały coś w rodzaju czarnej obwódki), miały przeważnie formę fraktalną i ulegały ciągłym przeobrażeniom, zarówno jeśli chodzi o kształt jak i kolor (jakkolwiek dominowały odcienie zieleni). Co jakiś czas na obrzeżach towarzyszyło im coś w rodzaju rzędu różnokolorowych światełek (?), które pojawiały się i niemal natychmiast znikały. Gdy płyta się skończyła, otworzyłem oczy, wstałem i dla odmiany zapuściłem Future Sounds Of London ISDN (dość wygięty ambient). Wywiązała się absurdalna rozmowa, która zaczęła się od idei zbudowania camera obscura (nie pytajcie tylko po co:-) z kawałków kartonu, jakie miałem na szafce, a ostatecznie zeszła na temat żydowskich korzeni Supermana (wszak wiadomo, że koszerni pochodzą z Kryptona;-). Mniej więcej od 21:30 trip osiągnął apogeum, zarówno jeśli chodzi o zmiany w percepcji, jak i treść przeżyć psychicznych. Każda myśl, każde wypowiedziane słowo, zdanie (nawet najbardziej absurdalne) nabierało jakiegoś kosmicznego wydźwięku, rodziło w mojej głowie setki powiązań i ukrytych znaczeń - pod wpływem ogromu przeżyć nagle wyrwało mi się: "Moja świadomość żyje!" . Wszystko wokół mnie momentalnie "ożyło". Firany zaczęły falować, karnisze zlewały się ze sobą, refleksy świetlne i cienie na ścianach tworzyły jakieś poplątane, wciąż zmieniające się wzory etc. Dobre paręnaście minut spędziłem na intymnych chwilach z kanapą - wzorki na powierzchni obicia wydawały mi się czymś napiękniejszym na świecie, a sposób, w jaki falowały przyprawiał mnie o dreszcze autentycznej rozkoszy:-D Zresztą nadmienię, że LSA jest ogólnie niesamowicie przyjemne fizycznie (no, pomijam ewentualne nudności...), przez cały czas trwania tripu czułem bardzo przyjemny prąd przechodzący przez całe ciało. Jedynym mankamantem był silny szczękościsk, który następnego dnia zaowocował bólem zębów...
Po spaleniu dwóch butli i pożywnieniu się grzankami doszliśmy do wniosku, że pora zapuścić jakiś film. Padło na Mind hunters, (chyba) thriller amerykańskiej produkcji o grupie agentów FBI, która została wysłana na pewną wyspę w celu przetestowania ich umiejętności. Szczegóły pamiętam raczej dość mgliście (w sumie nic dziwnego), bardziej w pamięci utkwił mi fakt, że chwilami - zamiast skupić się na właściwej fabule - konstruowałem w myślach alternatywne wersje filmu, co jakiś czas omawiając je z K. Gdy film się skończył (koło północy) nagle dotarło do mnie, że LSA zaczyna powoli puszczać. Byłem już w stanie prowadzić w miarę trzeźwą konwersację, jednak wciąż czułem silną euforię, ponadto cały czas miałem mocno zmienioną percepcję. Przykładowo, ilekroć spojrzałem na kumpla miałem nieodparte wrażenie że mam w mieszkaniu naćpanego trolla z norweskiego lasu (pewnie za sprawą jego długich hairów i brody), tak mu się facjata deformowała:-)
Ostatecznie, po obejrzeniu kolejnego filmu (Złodziej życia zdaje się) stwierdziłem, że najwyższa pora iść w kimono, gdyż LSA zaczyna puszczać. Mimo to - korzystając z faktu iż mam jeszcze wyostrzoną percepcję - rozegrałem parę rundek w Mortal Kombat 2 na poziomie very easy, pokonując wszystkich przeciwników kombinacją dół (non stop)+uppercut:-D W końcu udałem się do wyra, a kumpel zaległ w śpiworze na glebie. Wciąż jednak nie mogłem zasnąć, miałem jakieś słabe powidoki przy zamkniętych oczach, które zaczynały mnie denerwować. Przypaliłem ponownie grass i oglądałem z jakieś pół godziny telewizję, nim udało mi się zasnąć.
Podsumowanie
Sądzę, że za podsumowanie może posłużyć tytuł piosenki Tangerine Dream, a zarazem tytuł tego TR: Journey Through A Burning Brain. Chwilami niemal czułem, jak mi skwierczą i iskrzą zwoje mózgowe, taki był natłok wrażeń. Zresztą powyższy TR to tylko nieudolna eksplikacja tego, co przeżyłem ja i kumpel. Tak naprawdę żadne słowa nie oddzadzą treści tego doświadczenia, gdyż - parafrazując Huxleya - "na antypodach umysłu jesteśmy mniej lub bardziej wyzwoleni z języka, przebywamy poza systemem myślenia pojęciowego. W rezultacie nasza percepcja przedmiotów wizyjnych posiada całą świeżość, całą nagość intensywności doświadczenia, które nigdy nie było werbalizowane ani przekładane na martwą abstrakcję".
Pozdro dla wszystkich psycho-/narkonautów!
SonOfKyuss
- 9372 odsłony