bart simpson trip report
detale
raporty unknown
- Jak zostać G-łupawym B-ambrem L-unatycznym (krótki poradnik)
- Zoologiczno spirytualny trip na benzydaminie
- Do czego służy otwieracz???
- Podróż barką
- DXM - moja miłość skończyła się tragedią.
- To chyba Bóg...
- DOI - SROI (Pyndolowe Stany Po Umyciu Pach)
- Tramal wciąga.. 500mg
- Jak się nie nudzić, czyli DXMowe wagary.
- Tramadol test trip
bart simpson trip report
podobne
Czex jak obiecalem tak tez przelewam namiastke moich doznan po
papierku marki Bart Simpson
Podzieliliśmy 2 kwadraciki na 4 rowne polowki. Delikatnie
pincetom i zyletką zeby go nie wytrzec. Na szczescie w sobote
wyszlo troche sloneczka i decyzja zapadla. ok 13.30 przyjelismy
po polowce w samochod i nad morze.Zostawilem zegarek w domu
chcialem sie zgubic w czasie i przestrzeni calkowicie. Do plazy
mam jakies 12 km. Dojechalismy do Uniescia k. Mielna. Brak
reakcji. Jak zwykle obawy czy czasem nie lewizna i dopiero teraz
wiem ze te mysli to pierwsze oznaki tripu.
Usiedlismy na plazy dojedlismy reszte, i na piwo do lokalnej
mordowni. Pod koniec browca juz wiedziałem ze spojrzenia w moja
strone z otoczenia to sugestia i czas najwyzszy spojrzec
przygodzie w oczy. Wrocilismy na plaze. Szum morza wypełniał mi
głowe. Wiało tengo znad morza, ale nie bylo sztormu (szkoda).
Opatuleni w Goretexy mielismy w sumie spoko komfort fizyczny
Poczulem ze wszystko sie we mnie gotuje. Porozpinałem kaptury
zdjąłem czapke nie byly juz potrzebne. Ach ten pierwszy speed.
Czułem drzenie skóry, przyjemne ciarki na karku. To co zapalimy
sobie. Wyjąlem z plecaka faje wodna, poszedłem do morza po
lodowata wode. Mialem z tym nie lada problemy ;-). Po
zaoplikowaniu dzieciola w pluco wspielismy sie na wydmy. Musialem
usiąść by sie chwile uspokoic. Słonce niezle dawalo. Usiadlem na
pienku i wbiłem wzrok w pien jakiejs sosny. Momentalnie
dostrzeglem w niej enta. (za duzo władcy pierscieni :-D ) seki i
rzezba kory zaczeły do mnie mowic. rozgladam sie w kolo za
kumplem - gdzies zniknal, wrocilem do pnia by wysluchac co
przyroda chce mi powiedziec. Powoli moj wzrok zaczal sie
przenosic na suche pozolkle liscie. W tym momencie właczyly mi
sie mozaiki,( z tych lisci) mienily sie wszystkimi rodzajami
żółci czerwieni i brazu, LoL. Jest niezle mysle sobie. Szczeka mi
zdretwiala do tego stopnia ze uswiadomiłem sobie dopiero po
chwili ze zgrzytam zebami jak opetany. Energia rozwalala mnie od
srodka. Ruszylem w las w poszukiwaniu kumpla. Byl ciagle tuz obok
mnie jak sie okazalo pozniej. Nie zrobilem nawet 20 kroków gdy
znow moje mysli wrocily na drzewa. Ach jakiz BÓG jest wielki w
swym stworzeniu. Moje mysli pochłonął dziwny dźwiek, ni to kwik
ni to skrzypienie. Rozglądam sie za źródłem tych fal i moje
zmysły kierują głowę w korony drzew. Dopiero po chwili
dostrzegłem ze to śpiweają drzewa. Dwa sosnowe konary z
pobliskich drzew w walce o światło zetknęły się ze sobą, a wiatr
powodował, że one sie na wzajem obcierały. Stałem tam z zadartym
łbem dobrą chwile, a ilosc kombinacji tego dzwieku zafascynowal
mnie bardzo mocno. Ruszyliśmy głębiej w las. Nagle stwierdzilem,
ze szum morza nie ustaje, a to dziwne bo bylismy juz spory
kawalek od plazy. Znow postanowilem rozwiklac te zagadke. Moje
zaskoczenie nie mialo sobie równych. Ten dziwny statyczny szum
powodowały nóżki mrówek tupiące po suchych lisciach,żyjące na
piaskowych podłożach. Są troche większe niz te zwykle :) mrówki i
barwe maja taka czerwienszą :) Patrze pod nogi czy mnie nie
oblaża, ale nie one maszerują w równym rządku jak żołnierzyki. I
zacząłem isc po tym sznureczku. Może znajde mrowisko. Jakies 10 m
dalej był odgrodzony płotkiem kopiec. Wlepiałem w nie gały,
obserwowałem jak dźwigają słomki i igły, kawałki suchych liści.
Oh God It Was Amazing. Dobra idziemy dalej. Weszlismy na wzgórze
i znowu zająlem sie przyrodą. Tym razem moją uwagę przykuły mchy
i porosty. Nigdy komputer nie wygeneruje takich fraktali jakie
tam zobaczylem. Mikroskopijne listki we wszytskich odcieniach
jaskrawej zieleni mienily sie tysiącem fantastycznych wzorów i
kształtów. Ale jazda tego sie niespodziewalem. Poczulem głod.
Siedlismy na pienku i znów mozaiki z suchych lisci. Żulem powoli
bulke z szynką. Wtopilismy sie w otoczenie. Las wracal do
normalnego zycia. Siedzac w bezruchu zauważyliśmy dwa ptaki na
pobliskiej sosnie, chyba kruki. Gadały ze sobą smiesznie skacząc
z gałęzi na gałąź. Po jedzeniu wrócilismy na plaze. Zbiegając z
wydmy ogarnął mnie dziki szał radości. Zaczeliśmy biegać i skakać
po plaży drąc mordę w niebogłosy, ryjąc pokaźne dziury na
dziewiczo płaskiej plaży. Zamoczyłem nieprzemakalne buty, po
prostu woda przelala sie prze cholewkę, a szyderczy uśmiech
dżokera wykrzywiał mi mordę w drugą stronę. Taki spontaniczny
szał był mi potrzebny teraz to wiedziałem. Oczyszczający jak
płacz, orzeźwiający i radosny, niczym nie skrępowany. Było mi tak
dobrze, że nie chciałem przestać tarzać sie w piachu. Dziwne bo
do tej pory prawie wogóle nie gadaliśmy z kumplem (jego xywa
Hogan), ale wytworzyla sie miedzy nami dziwna nic porozumienia i
ta ochota na szał wypłynęła z nas całkowicie spontanicznie, bez
jakiegokolwiek werbalnego porozumienia. Wracamy do auta na lufe,
żeby trochę ochłonąć. Znów dzięcioł. Na plaże na razie nie
mieliśmy ochoty. Zadzwoniłem do mojej starej miłości w Unieściu
czy jest w domu i że mam zamiar ją odwiedzic. Przystała bardzo
chętnie. Laska wogóle nie kumała że jesteśmy nakwaszeni i
postanowiliśmy jej tego nie wyjaśniać. Jej pies chyba jednak coś
wyczuwał, bo po prostu nie chciał ze mnie zejsc.
Wypiliśmy herbatkę, zjedliśmy babcinego drożdżowca i znów wroćiła
nam energia i chęc do podróży. Na dworze już zmierzchało. Idąc
zadrzewioną alejką, przystawałem co chwila przy jakimś drzewie i
wlepiałem w nie wzrok. Nagle na tle zachmurzonego już nieba
dostrzegłem Łeb wielkiego smoka. To było drzewo, którego konary
pod wpływem wiatru zamieniły sie w kłapiącą paszczę wielkiego
gada ziejącą dymem z chmur. Jakość doznań zmieniła się pod
wpływem światła. W półmroku kształty wydawały się bardziej
mroczne, zaczynała działać wyobraźnia. Wrocilismy na plaże i
zaczął sie drugi rozdział. Tym razem fale były grzywiastymi
potworami walczącymi ze sobą na skraju morza. Łaziliśmy po plaży
bez końca i znudzenia. Każda fala generowała nową sytuację w
walce morskich tytanów. Doszliśmy aż do łazów plażą. Zrobiliśmy
ładny kawałek.
Było już ciemno i chciałem wrócić do domu. Wracaliśmy do auta
asfaltem. Nie będe opisywał jakie rozmowy toczyliśmy z Hoganem po
drodze, ale wspomne że tematy oscylowały wokół metafizyki.
Po drodze zapaliliśmy jeszcze blunta. Byłem już wymęczony, ale
skurcz gęby nie puszczał. Chilowaliśmy się ziołem.
12 km do domu jechaliśmy ponad godzinę w dźwiękach FSOL, chylę
pokłony dla tych Angoli są wielcy. Lifeforms to kamień milowy w
muzyce psychodelicznej. Wróciłem do domu zeżarłem 2 tabletki
melatoniny. Ciśnienie we łbie trochę puściło. Resztę tripa
siedziałem przy kompie i dłubałem jakieś dzwięki na fruityloopie.
Usnąłem ok 3.30 w nocy.
Podsumowując:
Kwas jest dla mnie furtką, którą Bóg przekazał człowiekowi przez
ręce p.Hoffmana. Prosze maluczcy taki jest prawdziwy świat.
Zobaczcie jak to przyjemnie jest być Bogiem, ale jakie to męczące
:-D. Przez pół roku nie bede tykał papierów.
Pozdrawiam Siny Łeb
- 7654 odsłony