bociany rulez
detale
raporty unknown
- Jak zostać G-łupawym B-ambrem L-unatycznym (krótki poradnik)
- Zoologiczno spirytualny trip na benzydaminie
- Do czego służy otwieracz???
- Podróż barką
- DXM - moja miłość skończyła się tragedią.
- To chyba Bóg...
- DOI - SROI (Pyndolowe Stany Po Umyciu Pach)
- Tramal wciąga.. 500mg
- Jak się nie nudzić, czyli DXMowe wagary.
- Tramadol test trip
bociany rulez
podobne
Pewnego piątkowego wieczora, zadzwoniłem do kumpla (nazywajmy go "G") i zaproponowałem wspólne
zapodawanie oparów konopnych drogą inhalacji dopłucnej. Mimo początkowych wątpliwości i oporów
(ze względu na braki finansowe), G w końcu nastawił się pozytywnie do całej sprawy. Wcześniej
spożywaliśmy w garażu konopie w postaci toposów, oraz grudy haszu, używając zwykłej lufki
szklanej, więc tym razem postanowiliśmy spróbować innej metody. G wspomniał, że kumpel
opowiadał mu jak to przypalali konopie przy pomocy tak zwanego "bociana". Słyszałem wcześniej o
tym wynalazku (zwanym także bongiem grawitacyjnym), a były to opinie pozytywne, więc nasz wybór
padł na bociana.
Po odbytej wymianie poglądów udałem się do po wysuszone kwiatostany o niebywałych wręcz
walorach zapachowych i estetycznych. Kiedy wróciłem do domu, zabrałem się za przygotowanie
bocianka. Napełniłem wiaderko wodą, obcięłem dno butelki 1,5l (po wodzie mineralnej), w
zakrętce wypaliłem otwór na lufkę. W międzyczasie przybył G. Przed spotkaniem z bocianem
obejrzeliśmy jakieś filmiki na blaszaku, a następnie udaliśmy się do łazienki, gdzie
planowaliśmy się zalepić.
Tak więc zniecierpliwiony, drzącymi z emocji rękoma, nabiłem pierwszą lufę, którą umieściłem w
zakrętce i przykręciłem to na butelkę, która zanurzona już była w wodzie. Odpaliłem ziele,
jednocześnie unosząc butelkę, co spowodowało zassanie gęstego, białego dymu do jej wnętrza.
Odkręciłem nakrętkę, i wciągnąłem dym do płuc. Był on tak ostry, że złapał mnie chwilowy skurcz
w przełyku, który uniemożliwił, mi wypuszczenie dymu z płuc. Dzięki temu dostałem
natychmiastowego kopa. Nagle, bez większego powodu zaczęłem się brechtać jak opętany, więc
musiałem poczekać, aż się trochę uspokoję i dopiero wtedy nabiłem lufę dla G. Powiedział on,
żebym do dzioba bociana włożył dużo trawy, tak żeby był syty i tak też zrobiłem. Powtórzył on
procedurę i od razu zagłebił się w matni. Następnie wciągnęliśmy jeszcze po jednym boćku, i to
nas kompletnie zatraciło w otaczającej nas materii. Droga z łazienki do mojego pokoju stała się
niezmiernie długą podróżą. Nie dotarłem tam, lecz wróciłem do łazienki, aby posprzątać
konstrukcję i jednocześnie zbierałem myśli (a przynajmniej próbowałem). Kiedy już udało mi się
uprzątnąć łazienkę, udałem się do pokoju. Na pufku siedział G kiwając się w przód i w tył.
Zdziwił mnie ten widok, ale dałem się wciągnąć w ruch oscylacyjny. Wszystko było jakieś
nieswoje. Zapytałem G czy on jest w tym samym świecie co ja. "Chyba tak...ale czy my się stąd
wydostaniemy? A może zostaniemy tutaj na zawsze...czy możemy uciec z tego świata?!" - odparł G.
Nie mogłem znieść tego dziwnego zniekształcenia towarzyszącego jego mowie. Dźwięki rozchodziły
się po mieszkaniu jak po wielkiej hali. Potrafiłem zarejestrować zarówno infra jak i
ultradźwięki. Kiedy obracałem gwałtownie głową wszystko ruszało się poklatkowo (podobny efekt
uzyskuje, kiedy uruchamiam nowsze gierki na moim Celeronie 300). Wydajność słuchowa wzrosła na
rzecz spadku wydajności wzrokowej. Nagle poczułem że musimy uciekać z domu i iść na ulicę w
obawie przed moją starszą, która miała zaraz wrócić do domu, lecz prawdę mówiąc nie jej powrotu
bałem się najbardziej, a ścian, które powoli na mnie nacierały (chociaż może to nie ściany się
zbliżały, a może to ja rosłem). W każdym razie w domu było coraz ciaśniej i postanowiliśmy iść
na ulicę. G początkowo opierał się lecz w końcu namówiłem go na wyjście. Przed opuszczeniem
domu zabraliśmy z lodówki po dwa tosty do kieszeni i wzięliśmy po łyku mineralnej, gdyż coraz
bardziej doskwierało nam pragnienie. Niedbale ubrałem buty, a nawet zapomniałem o zawiązaniu
sznurówek. Postanowiliśmy iść na imrezę, która akurat się odbywała w moim ogólniaku, lecz po
drodze dopadło nas straszliwe pragnienie. Język przyklejał się do podniebienia, usta i gardło
wyschnięte były do tego stopnia, że utrudniało mi to oddychanie. Coś popychało mnie do
konsumowania suchych tostów, które zalegały w otchłani mojej kieszeni, mimo iż dusiłem się z
pragnienia. G powiedział, że trzeba iść do "Plusa" kupić coś do picia, bo inaczej zaraz mu się
zakleją usta. Nie sprzeciwiałem się. Wreszcie dotarliśmy do wspomnianego sklepu, a usta miałem
już całkiem wyschnięte i zalepione grzankami. G wziął gazowany płyn zwany wodą mineralną, napił
się, oderwał etykietkę z nazwą wody i postawił butelkę na ziemi (nie wiem co to oznaczało).
Próbował schować ją pod stoiskiem z owocami. Ja w tym czasie zauważyłem że ciężko chodzi się z
rozwiązanymi butami więc siadłem na ziemi by je zawiązać. Kiedy tak siedziałem, zacząłem się
dziwić, dlaczego wszyscy ludzie przemieszczają się tak strasznie powoli. Kiedy wstałem, zdziwił
mnie widok G. Próbował on wyjść ze sklepu przez obrotową bramkę (a takie obracają się tylko w
jedną stronę i nie da się przez nie wyjść ze sklepu). Pchał ją i dziwił się czemu się nie
kręci, zacięła się czy co?! Powiedziałem mu że musi wyjść przez kasę. Tak też zrobił, lecz
kiedy chcieliśmy opuścić ostatecznie Plusa, zatrzymał nas sklepowy detektyw i powiedział, że
widział jak G chował napoczętą wodę pod półkę z owocami i że musi za nią zapłacić. Nie
pozostało nam nic innego, więc wróciliśmy do kasy i stanęliśmy w kolejce. Kiedy przyszła kolej
na nas, kasjerka przejechała czytnikiem przez kod kreskowy i na wyświetlaczu pojawiła się cena
- 59 groszy. Pech chciał, że miałem w kieszeni tylko 50 groszy, więc zapytałem się G czy nie ma
jakichś drobnych przy sobie. Szukał i szukał ale znalazł tylko klucze, jakieś papióry i
grzanki. Białkowcy wyglądający jak ludzie którzy stali za nami w kolejce, sprawiali wrażenie
zamarzniętych - nie ruszali się i mięli kamienne twarze. "No macie te pieniądze czy nie?" -
zapytała kasjerka. G znowu zaczął szukać po kieszeniach. "Nie może pani wyłożyć tych 9 groszy,
oddamy przy następnej okazji" - powiedziałem. "Ja nie zarabiam tak dużo żeby kogoś
sponsorować." - odparła. "A może któś z państwa ma 9 groszy, bo będziemy tutaj stać wiecznie."
- zapytał G ludzi stojących za nami. Lecz nikt się nie odezwał, ani nawet nie poruszył,
wyglądali jak posągi, a nawet przez chwilę myślałem, że to zombie. W końcu kasjerka straciła
cierpliwość i sprzedała nam wodę za 50 groszy. "Następnym razem nie będę nikomu dokładać z
własnej kieszeni" - dodała. Podziękowaliśmy, G wziął wodę pod pachę i poszliśmy w stronę L.O.
Musiałem się znowu napić, ze względu na suchotę, która panowała w mych ustach. Powiedziałem G,
żeby odstąpił mi część wody, za którą notabene sam zapłaciłem. Mimo że butelka była w 80
procentach pełna, dał mi tylko łyka. Powiedział że muszę mu zostawić wodę bo bez niej umrze w
strasznych mękach. Zachowywał się jakbyśmy byli na pustyni, oddaleni o setki kilometrów od
najbliższej oazy. Idąc na imprezę miałem złudzenie że droga wydłuża się niezmiernie,
jednocześnie tracąc klatki. Idąc przez park widziałem obiekty oddalone o kilkadziesiąt metrów,
które po chwili pojawiały sie przedemną. Ciągle pytałem się G w jakim jesteśmy świecie. W końcu
dotarliśmy do budy. Okazało się że wstęp kosztował dwa zety, a ja nie wziąłem kasy. Na
szczęście pojawił się kumpel z klasy i kupił mi bilet (dzięx 4ever). Gods korzystając z tłoku
przecisnął się tyłem i wszedł bez biletu. Zasiedliśmy na ławce. "Miszon, kiedy wyjdziemy z tego
świata, ja jeszcze mam sprawy do załatwienia w tamtym świecie!?" - powiedział G. Kiedy znów
zachciało mi się pić, G nie chciał mi dać ani łyka jego drogocennej wody. Objął mineralną i nie
oddał. Nagle pojawiło się dwóch ochroniarzy. Zapytali G czy jest on w posiadaniu kwitu
zezwalającego na przebywanie w owym miejscu, czyli tak zwanego biletu. G mimo że nie miał
takowego papióra, zaczął szukać go po kieszeniach. "No to masz go czy nie!?" - ryknął jeden z
tych sterydziarzy. "No chyba nie mam!" - odparł G. Sterydziarze wyprowadzili go z budy, a ja
zacząłem zastanawiać się o co chodzi i polazłem za nim. Niestety nie mogłem go znaleźć. Po
prostu nie wpadło mi do głowy, że mógł pójść w takim stanie do domu, więc szukałem go zupełnie
gdzie indziej. W końcu, kiedy wyczerpały mi się wszystkie możliwe miejsca pobytu G, udałem się
w absolutnie absurdalne miejsce, jakim było mieszkanie G. Zadzwoniłem, do drzwi, starając się
jednocześnie nie dać po sobie poznać, że jestem "pod wpływem". Otwarła bodajże jego matka i
zaprosiła mnie do środka. Okazało się, że G wszedł do domu i zemdlał (pod wpływem nadmiaru
wrażeń). Jego rodzice nieźle się wystraszyli, wezwali karetkę i zrobili zajebistą drakę, a ja
wpadłem w niebywałego bad tripa. Chciałem jakoś nas wytłumaczyć, ale kiedy kłamałem, G
zachowywał się jak pod wpływem serrum prawdy i wszystko wypaplał. W rezultacie mam przejebane u
jego rodziców i chociaż teraz sytuacja trochę się ustabilizowała, to teraz już nie mają do mnie
zaufania (trudno się im dziwić). Następnie, kiedy opuściłem mieszkanie G, wróciłem spowrotem do
budy na imprę, żeby wyjść z doła i co dziwne udało mi się to. Po powrocie do domu byłem trochę
zdołowany wydarzeniami tego dnia, ale nie licząc wpadki, był to jeden z najlepszych tripów
konopnych jakie przeżyłem. Później okazało się, że G zawiesiło się bakanie i czuł jeszcze
efekty przez następne dwa dni!
Wbrew pozorom, nie odradzam używania bociana, a jedynie przestrzegam przed użyciem, w sytuacji
kiedy rodzice są w pobliżu. Jest to świetny sposób palenia, kiedy jesteśmy na wakacjach, z dala
od domu.
- 7800 odsłon