ganja pierwszy raz;)
detale
raporty unknown
- Jak zostać G-łupawym B-ambrem L-unatycznym (krótki poradnik)
- Zoologiczno spirytualny trip na benzydaminie
- Do czego służy otwieracz???
- Podróż barką
- DXM - moja miłość skończyła się tragedią.
- To chyba Bóg...
- DOI - SROI (Pyndolowe Stany Po Umyciu Pach)
- Tramal wciąga.. 500mg
- Jak się nie nudzić, czyli DXMowe wagary.
- Tramadol test trip
ganja pierwszy raz;)
podobne
marihuana - pierwszy raz
W pierwszą podróż postanowiłam udać się oczywiście z najlepszą przyjaciółką, której także obcy był wtedy zielony dym... ;) Upragnioną połówkę miałam od siostry, a było to z 3 lata temu... :) Widok moich zainwestowanych 15PLN nie przekonał mnie, że po tym czymś w ogóle coś poczuję, dlatego ciągnęłam dużo i możliwie szybko. ;) Pragnę podkreślić, że paliłyśmy jakiegoś krzywego jointa, bo skręconego przez nas (już nie pamiętam autorki, minęło tyle czasu...;]), w sumie wspominając to wydarzenie mam do dzisiaj polew roku. MJ poprowadziła mnie sama, straciłam kontrole, zapętliłam się najpierw w pozytyw tego świata płynący z wszystkich możliwych źródeł, a potem w własne paranoje... Doprawdy mistyczne przeżycie. ;) I choć może wtedy jeszcze bałam się takich niekontrolowanych klimatów, dzisiaj marzę, by wróciły...
Dobra koniec dygresji, powróćmy do momentu, w którym palę. Nie czuję na razie nic poza charakterystycznym, mocnym zapachem gandzi. Jesteśmy w piwnicy jakiegoś bloku, czyli w miejscu, gdzie zawsze siedzimy gdy na dworze zimno i nieprzyjaźnie. Bo zima wtedy była i niedziela na dodatek.:D Czekam na jakiś efekt... Nagle poczułam się jak pijana. ;-) Coś rozrywało moje myśli, kazało mi się śmiać, świat wydawał się jakby z zmienioną przestrzenią. Wychodzimy z klatki i idziemy po mokrym asfalcie, wszystko błyszczy i migocze... Mogę być jedna dla samej siebie, moje ego napęczniało strasznie; jednocześnie mogę kontemplować przyrodę, podziwiać taflę ulicy oraz wszystko odbijające się w niej, każdą iskierkę świata, który płonie nieskończonością barw, figur i dźwięków jednocześnie zasypując mnie pytaniami, na które, o dziwo, znam (logiczną dla ujaranej siebie ;]) odpowiedź. W. idzie koło mnie, a na naszych ustach gości ogromny rogal, rosnący z każdą chwilą.:)))) Bardzo brakuje mi długopisu i kartki, ażeby zapisać wszystko to, co mam teraz w głowie, jednak chyba moje myśli i tak są za szybkie dla rąk... Nawet za szybkie dla ust. A W. idzie ciągle koło mnie, pomimo moich głębokich duchowych przeżyć rozmawiamy nieustannie, opowiadając sobie to, co odczuwamy i przede wszystkim ŚMIEJEMY SIĘ, każdy wie, o co chodzi... Jest już ciemno i na pewno zimno, jednak nie skupiam się na razie na tym, na razie tkwię w niepohamowanej euforii. Idziemy przed siebie bez określonego celu, na szczęście w pobliżu nie ma nikogo, z prawej strony przyjemnie szumi las, z lewej – wysoki blok, jednak żółtych kwadracików na nim jest malutko, więc ewentualnymi świadkami się nie przejmuję... Już trochę ochłonęłam z tego natłoku przeżyć, zaczynam zagłębiać się bardziej w siebie, tzn. w fizjologiczne aspekty mojego istnienia... I TO BYŁ BŁĄD. Doskonale odczuwam syndrom „ciasnego sweterka”, wtedy jeszcze nazwanego przeze mnie „bolące płuca” (i „a jeśli coś mi się stało?”), czuję wszystkie żyły i tętnice na ciele, które dziko pulsują, jakby zaraz miały wydostać się z suchej bieli skóry. Niezły schiz;] Mój przełyk to też chyba jedna wielka tętnica, bo pulsuje i drapie irytująco (i znowu paranoiczne pytanie „a jeśli coś mi jest?”). Moja kumpela ma podobne odczucia określone słowami „Mam prąd w przełyku”, jednak ona optymistyczniej podchodzi do całej sytuacji, nie zagłębiając się w przykładowe nieszczęścia i zagrożenia z tego wynikające. ;]
Tymczasem znajdujemy się w miejscu, które wygląda niczym obraz, dzięki któremu ukazuje się najprostszą perspektywę w malarstwie... Nie wiem, jak to określić, ale miejsce nieźle fazuje. Długa, prosta droga, po dwóch stronach garaże. To tutaj wkręciłam sobie jedną z największych śrób w moim życiu... ;-) Szłam sobie tak zaplątana w własne nieposkromione myśli, gdy doznałam dziwnego i irytującego odczucia. Totalna zawiecha. IDĘ W MIEJSCU!!! Czułam się jak na taśmie w hipermarkecie, wszystko się przesuwa, ale horyzont pozostaje w takiej samej odległości. Bardzo drażniące uczucie, zważając na fakt, że moje myśli coraz częściej i intensywniej zmierzały do stwierdzenia „niech to się wreszcie skończy...”. Spowolnienie w tych garażach miałam okrutne, wydawało mi się, że idę tak sobie w miejscu z 2 godziny... Podzieliłam się tym z W., która stwierdziła, że ma to samo! Po chwili nawet biegłyśmy naiwnie myśląc, że przezwycięży to naszego mega zawiasa. :-D W sumie okrążyłyśmy osiedle kilka razy, ale już nie pamiętam dokładnie chronologii wydarzeń... Zapewne wiele z nich mi umknęło (w tym miejscu chciałam wyrazić głęboki żal, że od razu po przyjściu do domu nie siadłam i nie napisałam tego raportu) i oczywiście wątpię, czy przy moich możliwościach literackich (:D) uda mi się oddać magię tej wędrówki... Taak, to była Wędrówka...:)...
Ale przejdźmy do clou mojej opowieści.
Podobny zawias miałam idąc do kumpla, gdyż jego dom mogłam obserwować przez jakieś pół godziny i to z całkiem bliska, zanim przekroczyłam próg jego furtki.:) W. jadła lód, strasznie odpierdalała. Stanęła sobie przed migoczącą latarnią i stwierdziła: „Dzień, noc, dzień, noc, dzień, noc, dzień, noc... o kurwa jak mnie długo w domu nie było!!” :-D Miałam bardzo silne halucynacje... Najpierw w znajomym widziałam jakiegoś starego, łysego dziadka z brodą (:D) i to nie przez 10s, naprawdę zdziwiłam się, że W. z nim rozmawia i przez dłuższą chwilę próbowałam rozkminić, kto to jest. :D :D Następny motyw miał chyba podłoże schizofreniczne, bowiem słyszałam ciągle, że ktoś za mną idzie. Kątem oka widziała jakaś babe z siatkami. Doskonale słyszałam stukot jej obcasów, nawet jej głos. Jednak zawsze po odwróceniu się... no właśnie, nikogo tam, nie było. Potem tylko patrzyłam się na ludzi, czy są prawdziwi...;) Pamiętam też motyw z tym, że WSZYSCY WIEDZĄ. :-) Znalazłyśmy się w prawdziwej konspiracji, ja i W., a nasze oczy (wg nas oczywiście) mają kolor miłości, a to jest ZNAK. Znak, którego nikt nie może widzieć, bo się ZORIENTUJE.:D Czułam się jak na jakiejś platformówce, poruszająca się po tajemniczych zaułkach tak dobrze znanego przecież na trzeźwo osiedla i okolic, uciekająca przed... Sama nie wiem. ;-) Z relacji innych wynika, że nasze białka wcale nie były przekrwione, choć my sobie to doskonale wkręciłyśmy.
Wnioski: Ganja wtedy pokazała mi tylko swą siłę zagmatwania, kierowania mną, swą psychodeliczną moc. Jej inne, pozytywne efekty poznałam znacznie później... :->>>> Jednak wspominam to wszystko z pewną melancholią... ;-) Tego wieczora przeżyłam swoistą przygodę, ze światem, z samą sobą... To jakby ktoś przetarł mi zakurzone okulary... Przez całą Wędrówkę miałam dziwne uczucie, to coś, co czujemy w święta, gdy za oknem spokojnie pruszy śnieg... Taka atmosfera spełnienia, misji, uczuć... Zajebisty nastrój. Nie starcza mi słów na opisanie tego. :) To było niesamowite... Pierwsza faza nie zmieniła mnie, jedynie pokazała inną stronę rzeczywistości...
Miałam wtedy..14(?) lat. Heh.
- 9826 odsłon